Wolontariuszka z Korotycza: Serce mi krwawi

Agata Bruchwald Agata Bruchwald

publikacja 27.02.2022 22:24

Elblążanka nie myśli o powrocie do Polski. Na Ukrainie przede wszystkim się modli.

Wolontariuszka z Korotycza: Serce mi krwawi Agnieszka Gosieniecka (druga od prawej) od marca 2020 roku roku jest wolontariuszką w Domu Samotnej Matki na Ukrainie. archiwum A. Gosienieckiej

Agnieszka Gosieniecka pochodzi z Elbląga, parafii św. Jerzego. Od miesięcy posługuje jako wolontariuszka w prowadzonym przez siostry orionistki Domu Samotnej Matki w Korotyczu. Miejscowości oddalonej o ok. 13 km od Charkowa. Do Polski planowała wrócić 27 marca; na ten dzień ma wykupiony bilet lotniczy. Na Ukrainie zastała ją wojna.

Obecnie przebywa w Świeckim Instytucie Teologicznym w Gródku, obwodzie chmielnickim. - Decyzja o tym, że wyjeżdżamy z Korotycza zapadła w piątek bez mojego udziału - mówi.

Tego dnia z 6 siostrami zakonnymi wyruszyła w drogę. Wyjazd w bezpieczniejsze miejsce siostrom zakonnym nakazał bp Paweł Gonczaruk, ordynariusz diecezji charkowsko-zaporoskiej. - Biskupowi bardzo zależało na tym, żeby przemieścić siostry w bezpieczniejsze miejsce, nikt nie mówił o ucieczce do Polski. Też byłam tego świadoma - mówi Agnieszka.  

Ojciec Anatolij Klach, marianin z parafii Świętej Rodziny w Charkowie dał swojego busa s. Ewie, służebniczce z Dębicy, która posługuje w jego parafii i s. Sabinie, orionistce. One zabrały trzy kolejne siostry, które posługują w tym rejonie, a pochodzą z Wietnamu. W busie były jeszcze wolne miejsca, padła więc propozycja, żeby zabrać część sióstr karmelitanek, które są pod Charkowem. Te ostatecznie zadecydowały, że wszystkie zostają w swoim klasztorze.

Następnie siostry trafiły do Korotycza. Tam zapadła decyzja, że pojedzie Agnieszka, s. Lidia posługująca w Korotyczu i s. Sabina, która była kierowcą. S. Sabina bała się zabierać dzieci, bo nie było wiadomo, co ich spotka w trasie, czy będą ostrzały. Poza tym potrzebny był ktoś, kto jeśli np. gdzieś samochód ugrzęźnie, pomoże go wypchnąć.

Wolontariuszka z Korotycza: Serce mi krwawi   Bp Paweł Gonczaruk odwiedza Dom Samotnej Matki w Korotyczu. archiwum A. Gosienieckiej

Wiele ośrodków na Ukrainie przyjmuje ludzi na jedną, dwie noce, by po krótkim odpoczynku mogli jechać w stronę polskiej granicy, albo w inne miejsce. One potrzebowały miejsca, w którym będą mogły zatrzymać się na dużej. - W Gródku przede wszystkim się modlimy, czekamy na zakończenie wojny, rozwój wypadków. Ja czekam na to, kiedy będą mogła wrócić do podopiecznych - zapewnia Agnieszka.

Trasę z Charkowa do Gródka wytyczył siostrom bp Paweł. Ze względów bezpieczeństwa jechały drogami jak najbardziej oddalonymi od Kijowa. Z tego względu nadrobiły ponad 500 km, łącznie pokonały ich ok. 1000.

Samochód prowadziła tylko s. Sabina. Z Korotycza wyruszyły w piątek ok. 10 przed południem, a po 2 w nocy dotarły do Sanktuarium Matki Bożej Latyczowskiej w Latyczowie, gdzie posługuje ks. Adam Przywuski. Po kilku godzinach snu wyruszyły w dalszą drogę. Nie mogły tam zostać na dłużej, bo kiedy nie odbywają się tam rekolekcje, nie ma dużej ilości pielgrzymów nie jest ono ogrzewane w takim stopniu, by móc przebywać w nim przez dłuższy czas.

Drugiego dnia jazdy boczne drogi, jakie miały wybierać kierując się w stronę Gródka, podpowiadał im ks. Adam, z którym były w kontakcie. Niemal na całej trasie zatrzymywali ich żołnierze ukraińscy, służba cywilna wszyscy byli przyjaźni. Podpowiadali jak jechać, dopytywali co dzieje się w Charkowie.

- Sam Pan Bóg przygotował nam tę drogę. S. Sabina - wiem jak to brzmi - ale można ją nazwać „Bożym wariatem”, „Kubicą w habicie”. To jakie decyzje podejmowała, co robiła na drodze było czymś niesamowitym. A dodam, że wyjechałyśmy w śnieżycę, droga była oblodzona. Późnej warunki były coraz lepsze, pogoda była wiosenna - opowiada wolontariuszka. I zapewnia, że tak naprawdę nie czuły jakiegokolwiek zagrożenia.

W pewnym momencie s. Sabina zauważyła, że kończy się paliwo. Po 5 minutach ujrzały stację benzynową, nie było kolejki, był tylko jeden samochód. Nie było też ograniczeń odnośnie do ilości paliwa, jaką można zatankować. Jadąc w kierunku Gródka praktycznie nie stały w korkach. Spotkani na miejscu mieszkańcy Charkowa mówili im, że oni tę samą trasę pokonywali przez 3 dni.   

Wolontariuszka z Korotycza: Serce mi krwawi   Siostra Sabina. archiwum A. Gosienieckiej

W Gródku ludzie się modlą. We wspólnej modlitwie uczestniczą osoby różnych wyznań, a także niewierzący. Każdy modli się jak umie, jak czuje. - Tu ludzie czują się zaopiekowani. Księża Oleg i Sergieni, wychowankowie siostry Ewy, bo uczyła ich w szkole, otaczają nas opieką duchową, modlitewną, są naszymi przewodnikami, duszpasterzami - wymienia Agnieszka.  

W instytucie jest kilkoro dzieci, które chcą się przytulać, ludzi bardzo niepokoi sytuacja w kraju. Mają jedzenie, a osoby przebywające w mieście zastanawiają się jak pomóc księżom, myślą o tym, czy będą mieli pieniądze na opłacenie rachunków. Szukają optymalnych rozwiązań, żeby im pomóc. Pomaga jeden drugiemu.

Siostry i Agnieszka w rejonie, w którym toczą się ciężkie walki zostawiły współsiostry, przyjaciół, podopiecznych. Ciężko jest jej z tym, bo jest bezpieczna, ma jedzenie i dach nad głową. Alarmy są raz na jakiś czas i wtedy schodzą do piwnic. Sytuacja jest zupełnie inna niż w Korotyczu czy Charkowie.

- Czuję się bardzo rozdarta, bo czuję się tu niepotrzebna. Wydaje mi się, że gdybym była w Korotyczu z dziećmi mogłabym zrobić dla nich coś więcej… Tutaj się modlę, staram się przekazywać wiadomości, organizować pomoc finansową, ale serce mi krwawi, bo trochę czuję się tak jakbym uciekła z Korotycza, chociaż wiem, że siostry mi kazały tu przyjechać. Jakiś czas temu przepraszałam dziewczyny, które zostawiłam, dzwoniłam do nich. One nie czują żalu, ale ja mam wyrzuty sumienia, chociaż wiem, że Pan Bóg ma moje życie w Swoich rękach i On wie po co to wszytko. Pewnie zrozumiem to w czasie najbliższych rekolekcji - mówi Agnieszka.

Wolontariuszka wszystkim bardzo dziękuje za modlitwę, troskę i każdy z licznych telefonów.

W Korotyczu, w Domu Samotnej Matki na pomoc i ewakuację wciąż czekają 44 osoby...