Elbląg jak Klondike? Całkiem to prawdopodobne, gdyż w okolice naszego miasta już od kilku tygodni regularnie zjeżdżają ludzie, których opanowała gorączka. Ale nie złota, tylko runa leśnego (nie mylić ze złotym runem). Poszukiwacze największych skarbów poszycia leśnego dzień w dzień przeczesują lasy Wysoczyzny Elbląskiej.
A to dlatego, że w minionych tygodniach nastąpił tam prawdziwy wysyp grzybów. Okoliczne lasy obrodziły w borowiki w takich ilościach, których nie pamiętają nawet najstarsi mieszkańcy. - Oczywiście, można było tu u nas znaleźć grzyby, ale nigdy aż tyle i w tak krótkim czasie - mówi pan Witold. - Jeśli chciało się mieć porządne zbiory, trzeba było jechać np. do Borów Tucholskich. Ale to, co się dzieje w tym roku u nas, przebija nawet tamte lasy.
Obfitość grzybów w lasach Wysoczyzny jest naprawdę zadziwiająca. - Bez względu na porę dnia, w jakiej by się nie udać do lasu, praktycznie każdy wróci z pełnym koszem - mówi pani Dorota. - A przy tym są to praktycznie same prawdziwki.
I tak samo, jak lasy zaroiły się od najsmaczniejszych przedstawicieli runa, tak samo wypełniły się chętnymi do ich zbierania. Grzybiarzy, zarówno amatorów, jak i tych czerpiących z tego zarobek, spotkać można niemal w każdym zakątku lokalnych gajów. - Wieści o niespotykanym wysypie rozchodzą się bardzo szybko. Każdy teraz chce się przekonać na własne oczy, czy jest to prawda - tłumaczy pan Marian. I zazwyczaj się nie zawodzi, bo każda spotkana przez nas osoba wychodząca z lasu ma wypełniony po brzegi kosz, wiaderko czy torbę, które zabrała do lasu. Wygląda na raj dla grzybiarzy. Ale... niestety nie jest.
- Tak duża liczba ludzi na stosunkowo niedużym obszarze sprawia, że rodzi się pewna konkurencja. Dodałbym, że niezdrowa - opowiada pan Witold. Do rzadkości należą bowiem sytuacje, gdzie spotkani w lesie ludzie mijają się z grzecznym "dzień dobry" i rozchodzą w swoje strony. - Część z nich uważnie cię obserwuje i jeśli widzą, że znalazłeś miejsce, gdzie jest naprawdę dobry zbiór, bardzo szybko starają się znaleźć tuż obok - dodaje.
Jednak nie tylko prawdziwi grzybiarze patrzą na ten niespotykany nalot "łowców prawdziwków" z ubolewaniem. Zjeżdżający się różnych stron są również zmorą lokalnych rolników. Przyjezdni parkują bowiem swoje samochody bardzo często na polach i polnych drogach prowadzących do lasu. - Obudziłem się pewnego ranka, a moje pole było totalnie zryte, zaś na jego obrzeżach stało 9 samochodów - opowiada pan Grzegorz, hodowca z jednej z podelbląskich wsi.
Jak mówi, początkowo jedynie zwracał uwagę właścicielom samochodów, aby starali się stawiać swoje pojazdy gdzie indziej. - To nic jednak nie dało. W następnych dniach sytuacja się powtórzyła. Aut było nawet więcej, a droga dojazdowa całkowicie zmasakrowana - wyjaśnia.
W związku z tym pan Grzegorz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Sfotografował pojedynczo każdy samochód, który "wszedł mu w szkodę", tak, aby widoczne były numery rejestracyjne. - Pole jest ubezpieczone, więc postanowiłem powiadomić odpowiednie organa. Teraz ci wszyscy, którzy zniszczyli mój dobytek, mogą się spodziewać stosownych pism i kary finansowej - mówi.
Czy opłaciło się wjeżdżać w pole sprytnemu rolnikowi, będą musieli ocenić już sami "łowcy skarbów". Grzywna, jaką przyjdzie im zapłacić, to będzie pewnie kilkadziesiąt złotych. Tymczasem wydarty lasowi łup może być wart dużo więcej. Jeszcze przed rozpoczęciem wrześniowego wysypu borowików ich cena wynosiła ok. 25 zł za kilogram. Teraz, choć nieco spadła, i tak można liczyć na niezły zarobek, wynosząc codziennie po kilka kilogramów tych grzybów z lasu. Pamiętajmy, że ich cena wzrasta jeszcze po ususzeniu. Kupując na rynku 10-dekagramowe woreczki grzybowego suszu z prawdziwka, musimy się liczyć z wydatkiem ok. 50 zł.
Niemniej jednak wojny grzybowe wciąż trwają. Choć nieco osłabły na intensywności (grzyby zostały po prostu wyzbierane), poszukujących wciąż jest jednak sporo. Pola i leśne dróżki nadal zapełnione są samochodami. Rolnicy nadal pomstują. A walka weszła na zupełnie niespotykany dotąd poziom.
Poszukiwaczy nie zniechęcają ani widmo rywalizacji w lesie, ani potencjalne kary za złe parkowanie.
Aby zniechęcić przynajmniej część grzybiarzy do przeczesywania lokalnych lasów, za pomocą mediów społecznościowych rozprowadzono informację, że na tym terenie grasuje wataha wilków, która już m.in. zjadła dwa cielaki. Akcja odniosła skutek o tyle, że stało się o niej głośno. Jak duża część osób wzięła ją na serio, nie wiadomo. Nie wiadomo też, czy autorami tych doniesień są sfrustrowani rolnicy czy może konkurujący ze sobą łowcy leśnych skarbów.