Decyzja o przyjęciu do kraju imigranta nie kończy się na dzisiaj, ale ma wpływ na daleką przyszłość naszych dzieci i wnuków.
Jakże inny obraz uchodźcy od tego, który podają nam media głównego nurtu w ostatnich tygodniach, mogliśmy oglądać wczoraj na lotnisku w Malborku. Okazuje się, że uciekinierzy przed wojną to nie tylko młodzi, silni i wysportowani mężczyźni, z najnowszymi smartfonami w ręku. To nie tylko osobnicy gardzący pomocą ze strony organizacji humanitarnych, wykrzykujący hasła "miłości Niemiec". Okazuje się, że nie są też pełni roszczeniowych postaw, domagający się "socjalu" od Berlina, szybszego internetu od Brukseli czy rozrywek od Sztokholmu.
Nasi rodacy, którzy uciekli przed krwawą zawieruchą w Donbasie, to w dużej części kobiety i dzieci, a także osoby starsze. Ci zaś mężczyźni z młodszych pokoleń, którzy przybyli do Polski, są naprawdę szczęśliwi, że udało im się sprowadzić swoje rodziny do bezpiecznego miejsca. Otrzymanej pomocy z całą pewnością nie wyrzucą na tory kolejowe, a roszczeniowości nie ma w nich ani za grosz. - Nie chcemy być dla Polski obciążeniem. Chcemy dla niej pracować i ją budować - powtarzają zgodnie.
Polityka imigracyjna jest Polsce bez wątpienia potrzebna, zważając na czekający nas z dużym prawdopodobieństwem kryzys demograficzny. Powinna być to jednak polityka rozważna. Należy brać pod uwagę, że decyzja o przyjęciu do kraju imigranta nie kończy się na dzisiaj, ale ma wpływ na daleką przyszłość naszych dzieci i wnuków. Powinna zatem przede wszystkim szukać osób potrzebujących z bliskiego nam kręgu kulturowego i cywilizacyjnego, które za kilkadziesiąt lat nie odwrócą się od nas plecami.