Wilno, Pasłęk - dwie miłości

To miasto to była prawdziwa ruina. Po prostu jakby przeszedł tędy tajfun.

- Zeszłoroczny listopad był tak samo słoneczny i ciepły jak ten 70-lat temu kiedy po raz pierwszy wraz z moją rodziną postawiliśmy nasze stopy w Pasłęku - wspomina pani Elza Strzelecka, która była jednym z pierwszych polskich osadników w tym mieście. Rodzina Strzeleckich przybyła do tego miasta z Wilna, podobnie jak większość ówczesnych mieszkańców.

Wieczór wspomnień mieszkańców Pasłęka i okolic zorganizowała miejska biblioteka publiczna. Przed dyskusją wyświetlono film "Moje dwie miłości Wilno - Pasłęk".

- Z rozrzewnieniem wspominam pierwsze chwile kiedy wysiedliśmy z towarowego wagonu na całkowicie zniszczonym dworcu - choć całe miasto leżało w gruzach, pani Elza jako 12-latka była bardzo ciekawa, gdzie przyjdzie mieszkać teraz jej rodzinie. - Godzinami chodziliśmy ulicami miasta od końca do końca, chcąc poznać je jak najlepiej - opowiada.

 - Jak mówiłam było bardzo ciepło. W niektórych ogródkach jeszcze kwitły kwiaty, na niektórych budynkach już powiewały biało-czerwone flagi - to wszystko wryło się w pamięć kobiety. - To już było moje miasto, choć wtedy sami mieszkaliśmy wciąż jeszcze w wagonie - dodaje.

Tak kolorowych wspomnień nie ma z kolei pan Czesław Frączek, który również przybył wtedy do Pasłęka z Kresów. - To miasto to była prawdziwa ruina - mówi. - Po prostu jakby przeszedł tędy tajfun - dodaje pan Zygmunt, który do miasta przyjechał już we wrześniu 45 roku. - Wszędzie czuć było zapach spalenizny. Te budynki, które nie zostały zniszczone były po prostu palone - jak mówi pan Czesław w taki właśnie sposób czerwonoarmiści "świętowali" zwycięstwo. - Np. z pobliskiego hotelu ocalał tylko magiel - zauważa pani Elza.

- Nie było też w ogóle prądu, ani jakiegokolwiek oświetlenia ulic, więc po zmroku robiło się całkowicie ciemno - ale mimo to pan Zygmunt mówi, że miasta ich "przyciągało". - Nie interesowały, nas zabytki ale właśnie ich ruiny. Sprawdzaliśmy co kryją strychy i piwnice. Szukaliśmy amunicji - to były dziecięce zabawy tamtego okresu.

Osobny rozdziałem są opowieści o stosunkach z radzieckimi żołnierzami - Kradli na potęgę - pan Czesław mówi, że nie ma tu czego ukrywać. - Kradli, a następnego dnia przychodzili i sprzedawali to za butelkę wódki - dodaje. - Za alkohol można było z nimi wyhandlować wszystko - pan Zygmunt zaznacza wprawdzie, że trzeba było być przy tym bardzo ostrożnym. - Jeden Rosjanin mógł coś jednego dnia sprzedać, a następnego przychodził od nich jakiś inny i to odbierał - dodaje. - Byli przy tym bardzo agresywni - wspomina pani Elza. - Pamiętam dobrze jak pewnego razu zorganizowano potańcówkę, która przez kompletnie pijanych sołdatów skończyła się strzelaniną - opowiada.

Powojenne życie w Pasłęku to jednak przede wszystkim próba zbudowania wspólnoty wbrew wszelkim przeciwnościom. - Tutaj przecież nie było nic, ani sklepu, ani szkoły. W miarę dobrym stanie zachowała się jedynie poczta - pan Zygmunt mówi, że to wszystko mieszkańcy musieli sami stworzyć. - Bardzo szybko powstało targowisko, gdzie można było kupić mięso, warzywa czy też żywy inwentarz - opowiada.

Równie ważnym czynnikiem było powstanie zakładu meblowego. - Mówiliśmy na to "meblówka" choć był to zwyczajny tartak, który cudem chyba ocalał przed rosyjskim plądrowaniem - wtedy zakład zapewnił mnóstwo miejsc pracy.

- To wszystko nie byłoby jednak możliwe gdyby nie solidarność ludzi - mówi pani Elza. - To prawda. Chęć ludzi do organizowania się była wtedy ogromna - zgadza się z nią pan Zygmunt. - Gdyby nie taka postawa, która charakteryzowała pierwszych mieszkańców, i myślę, że również i dzisiejszych, nie byłoby dziś tak pięknego miasta jakim jest Pasłęk - podsumowuje pan Zygmunt, za co sala nagradza go gromkimi brawami.

 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..