Ten klasztor powstał, bo pewnemu luteraninowi przyśniło się dwóch świętych.
Ukryty głęboko w lesie, na jednym ze wzgórz Wysoczyzny Elbląskiej w pobliżu Kadyn, klasztor ojców bernardynów skrywa bardzo ciekawą historię.
Powstanie zespołu klasztornego zawdzięczamy nawróconemu luteraninowi Janowi Teodorowi von Schliebenowi. - Był to bogaty właściciel ziemski, którego dobra rodowe znajdowały się w okolicy Węgorzewa, a dziś niektóre z nich leżą już po stronie rosyjskiej, w obwodzie kaliningradzkim - opowiada ks. prof. Wojciech Zawadzki, autor książki "Historia klasztoru bernardyńskiego w Kadynach".
- Ten sam człowiek był również współfundatorem znanego sanktuarium maryjnego w Świętej Lipce - dodaje.
Schlieben był pułkownikiem Wojska Polskiego i brał udział w wyprawie wiedeńskiej króla Jana III Sobieskiego. - W czasie jednej z potyczek tej wyprawy, kiedy zagrożone było jego życie i los jego oddziału, miał on złożyć ślub, iż jeśli ocaleje, to po powrocie do swoich dóbr ufunduje klasztor św. Franciszka - opowiada autor.
- Ale jak to w życiu bywa, pułkownik po powrocie do domu o przysiędze zapomniał - kupił wprawdzie dobra w Kadynach, ale powstał na nich jedynie okazały pałac. Domu dla zakonników nie wybudowano.
Pewnego wieczoru Schlieben siedział z jednym ze swoich zaprzyjaźnionych jezuitów, który odwiedzał te tereny. Po tej rozmowie w nocy długo nie mógł zasnąć. - Kiedy tylko sen spłynął na niego, zaraz się jednak obudził. Podszedł do okna i zobaczył za nim dwie postacie: św. Franciszka i św. Antoniego. Te postacie kiwały do niego, aby wyszedł przed swój pałac - kontynuuje historyk
Święci zaprowadzili właściciela ziemskiego na pobliskiego wzgórze. - Wtedy Schlieben miał sobie przypomnieć tę obietnicę, którą złożył pod Wiedniem - na ile prawdziwa jest ta historia, tego, jak mówi ks. prof. Zawadzki nie da się zweryfikować. - Jest ona jednak zapisana w oryginalnych dokumentach Kapituły Warmińskiej i w dokumentach lokacyjnych klasztoru - zauważa.
Franciszkanie z prowincji wielkopolskiej przyjęli zaproszenie do Kadyn. Najpierw wybudowali tam drewniany kościół i klasztor. Po kilku latach wzniesiono budynki już cegły. - Powstały wówczas także okazała dzwonnica i dom pielgrzyma, których dziś już niestety nie ma - mówi ks. Wojciech. W przylegających do kościoła budynkach znajdowały się m.in. nowicjat, refektarz czy karcer. Cały obiekt otoczony był murem i zabudowaniami gospodarczymi. Za klasztorem zakonnicy założyli staw rybny i mieli mnóstwo drzew owocowych. - Typowy bernardyński klasztor - wyjaśnia kapłan.
Bardzo szybko stał się on stosunkowo ważnym klasztorem w regionie. - W głównym ołtarzu kościoła znajdował się bowiem obraz św. Antoniego Padewskiego - wyjaśnia ksiądz profesor. - I do tego obrazu ciągnęły rzesze pielgrzymów. Tak było aż do kasaty klasztoru w 1826 roku. Pielgrzymki liczące tysiące pątników przybywały na wzgórze co roku z Elbląga, Braniewa i innych okolicznych miast.
- Przez długi czas, pisząc historię tego klasztoru i badając dokumenty kasacyjne, nie mogłem znaleźć informacji na temat tego, gdzie wywieziono ten słynący łaskami obraz - opowiada ks. Zawadzki. W tych dokumentach wpisano m.in. gdzie wywieziono wszystkie inne obrazy, ołtarze, ornaty, ławki, dzwon itd. - Natomiast o tym obrazie cisza.
Wydawało się, że cudowne płótno musiało zaginąć. Okazuje się, że to jednak nie jest prawda. - Obraz św. Antoniego ocalał. I przez te wszystkie lata znajdował się wcale nie tak daleko - mówi historyk.