Jest taki moment w czasie drogi, kiedy kończy się przygoda, a zaczyna pielgrzymka.
- Jest taki moment w czasie drogi, kiedy kończy się przygoda, a zaczyna pielgrzymka - mówi ks. Grzegorz Puchalski, który wraz z ks. Andrzejem Preussem zmierza pieszo do Rzymu. - To moment pewnego kryzysu mentalnego, psychicznego, może i duchowego, kiedy pielgrzym zaczyna doświadczać monotonii życia w drodze, kiedy jest dużo za nim, a jeszcze więcej przed nim, kiedy zmęczenie daje się mocno we znaki. Wtedy potrzeba odnowienia motywacji, wejścia w głąb siebie, aby jeszcze usilniej szukać Boga i Jego łaski.
Etap z Cabriolo do Fornovo di Taro był właśnie takim czasem. Teren zaczął być pagórkowaty i nadal rolniczy (region znany z produkcji parmezanu). - Zostało nam zaledwie ok. 630 km. Jeszcze góry Apeniny i z górki do Rzymu. Oczywiście jak Pan Bóg pozwoli - zauważa ks. Andrzej.
Od teraz pielgrzymi muszą wkładać w marsz więcej wysiłku fizycznego i duchowego, cierpliwie znosić siebie i swoje dolegliwości. - Przy tym oznakowanie na tym odcinku na tyle słabe, że sami trochę błądziliśmy. Wieczorem Roberto przygotował spaghetti, a my czerwoną, półwytrawną... herbatę - śmieje się.
- Roberto dotarł, natomiast Tim i Karolina, po nieprzespanej z powodu burzy nocy nie dołączyli do nas i pewnie już ich po drodze nie zobaczymy. Zaczynają się bowiem trzy górskie etapy i trudno będzie nadrobić kilometry - dodaje ks. Grzegorz.
Kolejnego dnia pielgrzymi przemierzają Apeniny. - Przypominają nam trochę nasze polskie Karkonosze - mówi ks. Grzegorz. Etap równie trudny co poprzedni. - Wczoraj, a zwłaszcza dzisiaj, przy tak wielkim wysiłku, coś też zaczęło się zmieniać we wnętrzu. To co przeżywam, przestaje być przygodą, radosną i odkrywczą. Zaczął się trud pielgrzymowania - zgadza się wcześniejszą opinią współbrata ks. Andrzej.
- I gdzieś wewnątrz mnie zaczynam czuć, że takie jest i powinno być moje życie - w drodze, w zmęczenie, w nieustannym bólu. Ale i w wieczornym pokoju, dumie, zadowoleniu.... Dobry to czas, który pokazuje, co naprawdę ma wartość.
- Ten etap wycisnął z nas siódme poty. Droga z Fornovo di Taro do Berceto liczyła sobie 30 km i każdy kto po górach wędrował wie, że to dużo - opowiada ks. Grzegorz. Najpierw pielgrzymi wchodzili z wysokości 150 m.n.p.m. na wysokość 990 m.n.p.m. (Monte Marino), żeby zejść do Berceto, leżącego na 808 m n.p.m.
- Zwłaszcza jedno przewyższenie o amplitudzie 600 metrów było bardzo forsowne. Pot lał się z nas strumieniami, choć dzięki Bogu słońce znajdowało się przez większość dnia za zasłoną delikatnych chmur. Inaczej mogłoby się to różnie skończyć. A tak dotarliśmy do szczęśliwie do końca tego etapu. Pozdrawiamy z Berceto i zachęcamy do podawania intencji.
- Piszcie intencje. Mamy "wolne siły przerobowe". A uwierzcie - na pielgrzymce wiele można "załatwić" - dodaje ks. Andrzej.