Przeżyłem wbrew ich nadziejom

Felicjan Łada, więzień KL Stutthof nr 18252, świętuje dziś 100. urodziny. Jest obecnie najstarszym żyjącym byłym więźniem obozu koncentracyjnego Stutthof.

- Miałem szczęście, zgodnie z moim imieniem, bo felix z łaciny znaczy szczęśliwy... Drwili z tego SS-mani już w gestapo w Gdańsku, wysyłając mnie do obozu... Wbrew ich nadziejom, przeżyłem - opowiada Felicjan Łada.

Ojciec Felicjana - Stanisław Łada - za działalność w PPS został zesłany w latach 1904-1905 na Syberię. Po powrocie pracował jako główny elektryk w wielu kopalniach Zagłębia Dąbrowskiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w końcu lat 20. XX wieku, cała rodzina przeniosła się na Wybrzeże, do powstającego nowego wielkiego miasta - Gdyni. Ojciec podjął tam pracę w warsztatach portowych Marynarki Wojennej. Zafascynowany okrętownictwem Felicjan praktykował u ojca w pracy, snując marzenia o stoczniowej przyszłości w ukochanej Gdyni.

W lecie 1942 roku S. Łada został aresztowany i po długotrwałym śledztwie wysłany do KL Stutthof. Ten sam los spotkał jego syna - gestapo zjawiło się po Felicjana 26 listopada 1942 roku. Zatrzymanie miało związek z rozpracowywaniem struktur organizacji na Wybrzeżu, aresztowaniami objęto kilkaset osób - większość z nich po kilku tygodniach trafiła do Stutthofu. Pan Felicjan przekroczył bramę obozu 20 stycznia 1943 roku, otrzymując numer 18252 jako „Polizeihäftling” (więzień policyjny do dyspozycji gestapo).

W kwietniu 1943 roku, na skutek fatalnych warunków obozowych i niezaleczonych chorób jeszcze z okresu zesłania, Stanisław zmarł w stutthofskim rewirze. Jedynym pocieszeniem Felicjana była od tego okresu prowadzona nielegalnie korespondencja z matką. Czesława Łada, zrozpaczona po śmierci męża, umierała ze strachu o swoich synów. Mimo ogromnego zagrożenia, wysyłała grypsy do obozów, a nawet przyjechała do Stutthofu, by choć przez parę minut zobaczyć syna w czasie zorganizowanego tajnego widzenia. „Kochana Mamusiu! Widziałem, że chwila ta zrobiła na Tobie b. duże wrażenie, że kosztowało Cię to bardzo dużo sił i nerwów. Proszę Cię więc na wszystko, zaniechaj tego, Mamusiu. Oszczędzaj swe siły, nerwy i zdrowie i nie narażaj się. Zobaczymy się i pozostaniemy już na zawsze wkrótce” - Felicjan pisał do matki.

Od samego początku pobytu w obozie Felicjan działał w więźniarskim ruchu oporu, zarówno prowadzonym w słynnym polskim bloku nr 5, jak także w miejscu pracy. Felicjan stał się jednym z czołowych organizatorów stworzenia „tajnego planu zbrojnego”, zabezpieczania broni i amunicji na wypadek likwidacji obozu. - Stworzyliśmy plan sforsowania drutów, likwidacji strażników i podjęcia walki. Zdecydowaliśmy, że nie damy się darmo wykończyć - wspomina.

Z miejsca pracy Felicjan obserwował tragiczne wydarzenia rozgrywające się w obozie, był m.in. naocznym świadkiem przybywania do obozu transportów żydowskich i ich uśmiercania. Przywożeni więźniowie byli także regularnie okradani. - Wielu SS-manów kradło: od komendanta do Kommandoführera. Kosztowności, cenne rzeczy ładowali do skrzyń i jako pocztę polową wysyłali do domów - mówi.

Ewakuowano go z obozu pieszo 25 stycznia 1945 r. Po kilku dniach wyczerpującego marszu, wykorzystując okazję, uciekł wraz z dwoma kolegami w Niestępowie na Kaszubach. Po morderczej wędrówce i noclegach wśród zasp śnieżnych dotarł do ukochanej matki. Wiele miesięcy później powrócił do domu, po ponad 5 latach niewoli, jego brat.

Felicjan za wszelką cenę chciał kontynuować naukę i pracować w ukochanej stoczni. Na jego barkach ciążyło wszak utrzymanie rodziny, pracował więc bardzo ciężko, ponad siły. Po pracy pędził na Politechnikę Gdańską, by zrealizować marzenie ojca - uzyskać tytuł inżyniera.

Powrócił do pracy wcześniej niż zalecano, bał się o utratę pracy. Wiele razy przesłuchiwany przez UB, nakłaniany do współpracy, nigdy nie wstąpił do partii. - Chcieli koniecznie, abym „się zaczerwienił”, grożono, że oskarżą mnie o sabotowanie pracy - wyjaśnia. Z racji pochodzenia i działalności w ZWZ-AK przydzielane stanowiska zawodowe nie były nigdy w pełni adekwatne do jego wykształcenia i możliwości. Nie doczekał się nigdy uznania, mimo że opatentował wiele wynalazków stoczniowych. Mówi dziś o sobie: - Byłem wtedy czarną owcą, ale nigdy czerwoną!

- Nie zeszmacić się, a pozostać sobą - to był mój cel w obozie. Być zawsze człowiekiem i widzieć w drugim też człowieka, nawet wtedy gdy był to SS-man... Jednego z nich, przyzwoitego, potem w sądzie po wojnie poratowałem, mówiąc prawdę... - opowiada pan Felicjan.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..