Noszenie betonowego bloku, brodzenie w lodowatej wodzie i wspinanie się po zamarzniętych linach – to dla nich czysta przyjemność.
Runmageddon Hardcore – już sama nazwa brzmi strasznie. A wizja pokonania 21-kilometrowej trasy, najeżonej ponad 70 różnymi przeszkodami, w błocie i chłodzie, to coś, na co zdecydowaliby się chyba tylko szaleńcy. W taki sposób o tych zmaganiach nie myślą jednak elbląscy strażacy. Sekcyjny Jerzy Pa- wlyta, sekcyjny Michał Pawlyta i st. str. Łukasz Pytelewski z Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 2 nie tylko z chęcią wystawiają się na takie hardcorowe doznania, ale i osiągają w nich sukcesy.
W ostatnim Runmageddonie rozgrywanym w Ełku jako drużyna zwyciężyli w kategorii open. – To bieg, w którym potrzeba dużo siły i sprytu, a fizycznie i mentalnie też trzeba być wytrzymałym, aby pokonać wszystkie przeszkody terenowe – wyjaśnia J. Pawlyta. Duża część utrudnień polega na wspinaniu się na nawet kilkumetrowe ściany. Do innych zadań należą m.in. przeniesienie 33-kilogramowego betonowego bloku na około 1,5 km, przeprawy po linach, łańcuchach, rurach i wielokrotne zanurzanie się w lodowatej wodzie. Elbląscy strażacy wybierają co roku zimową wersję biegu. – Jeśli jest taka pogoda jak dziś – kwietniowe słoneczko, sucho i ciepło, bieganie nie jest uciążliwe. Natomiast zimą człowiek od początku jest cały mokry, a ubranie natychmiast na nim zamarza. I to jest dodatkowe wyzwanie – mówi z uśmiechem Michał. Choć wydaje się, że udział w takim przedsięwzięciu to po prostu wystawianie się na trwające kilka godzin cierpienie, uczestnicy są odmiennego zdania. – Udział w takim biegu to wielka frajda – mówi Jerzy. – Owszem, na trasie cały czas walczymy ze swoimi słabościami, bo każdy z nas przeżywa jakiś mniejszy lub większy kryzys. Natomiast już wychodząc na trasę, wiemy, że to euforia po jego ukończeniu jest tym, po co tak naprawdę stajemy na starcie – przekonują strażacy. Każdy z zawodników elbląskiej drużyny ma za sobą jakieś doświadczenie sportowe. Michał trenował w przeszłości kolarstwo, Jerzy i Łukasz to zapaleni biegacze. – Każdy z nas też chodzi regularnie na siłownię. To wszystko, jak widać, popłaca – mówią strażacy. – Kiedy startowaliśmy po raz pierwszy, nie nastawialiśmy się na żaden wynik – wspominają. – Założenie było takie, aby ukończyć zawody i dobiec bez żadnych poważnych kontuzji. Każdy z nas ma rodzinę, więc skupiamy się też na tym, aby nie zrobić sobie jakiejś krzywdy. Przez swój udział w takich zmaganiach elbląscy strażacy chcą również propagować ruch w swojej służbie. – Nasza drużyna składała się ze strażaków i dlatego staramy się co roku wciągać do niej nowych kolegów. Ruch to element utrzymania sprawności. A przecież jest to w naszej służbie wymagane – opowiada Jerzy. Elbląscy strażacy przyznają, że sport jest dla nich antidotum na stres. – W naszej pracy mamy styczność z różnymi sytuacjami. A przecież nie jest tak, że to po nas spływa. Każdy wyjazd zostaje w naszych głowach – przyznaje J. Pawlyta. – Czas spędzony na treningu pozwala to wszystko jakoś sobie przemyśleć, rozładować emocje. Jest to więc jeden ze sposobów radzenia sobie ze stresem. W zawodach elbląscy strażacy wraz z kolegami z Olsztyna startują pod nazwą Lions Firefighter’s Team. Już dziś planują starty w kolejnych przedsięwzięciach. – W zeszłym roku uczestniczyliśmy w Biegu Komandosa, gdzie również pokonuje się 21 kilometrów z przeszkodami, z tym że dodatkowo mamy pełne umundurowanie żołnierskie, plecak z 5-kilogramowym obciążeniem oraz atrapę karabinka – opowiada Michał. – Wyciągnęliśmy już wnioski z ubiegłorocznego startu. W tym roku liczymy na dobry wynik i mamy nadzieję, że przyniesiemy chlubę naszej jednostce – uśmiechają się strażacy.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się