Parafia "Nad Jarem" w tym roku świętuje srebrny jubileusz. Wspomnienia sprzed 25 lat wciąż są jednak żywe.
Parafianie mówią zgodnie, że nawet jeśli w pierwszej chwili mieszkańcy osiedla mogli przeżywać pewne trudności, to dość szybko zrozumieli, że posiadanie własnej parafii to rzecz pozytywna. - Wydaje mi się, że ks. Adam umiał ludzi zjednać, przekonać i tak ustawić, że to myślenie szybko się odmieniło - mówi K. Kurosad.
Ksiądz Adam wspomina, że nie odczuwał jakiegokolwiek niezadowolenia. - Ja nie miałem żadnych problemów ze strony parafian. Od samego początku chętnie przychodzili, gromadzili się na nabożeństwach czy też do pomocy przy budowie pierwszej kaplicy - mówi. - Przychodzili licznie, nawet gdy pierwsze Msze odprawialiśmy w piwnicy przy ul. Broniewskiego. Pomagali w organizacji wszystkiego, co było potrzebne. Bo - tak, jak mówiłem - na początku nie mieliśmy nic. Nie było nawet dzwonków do Mszy św.
Pierwszym zadaniem, które zamierzał wykonać nowy proboszcz, było postawienie kaplicy. - My z księżmi zaś wynajmowaliśmy pokoje u parafian. Więc z mieszkaniem nie było większych problemów. Chodziło jednak o to, aby móc odprawiać nabożeństwa w godnych warunkach. A pracowało nas w parafii wtedy trzech. Ja, ks. Jarek Kiełb oraz - do pomocy - ks. Mieczysław Idzikowski - wylicza ks. Śniechowski.
- Nasi kapłani wykonywali tutaj tytaniczną pracę - wspominają państwo Kurosadowie. - Zwłaszcza ks. Jarek, gdy musiał praktycznie sam posługiwać w czasie, kiedy ksiądz proboszcz miał dość poważny wypadek i długo wracał do pełni sił - mówią. Małżeństwo ocenia, że to był najcięższy czas z punktu widzenia ich duszpasterzy. - To była bowiem zima, akurat tego roku bardzo mroźna. Ksiądz Jarek z sinymi rękami odprawiał kilka Mszy św. Patrzyliśmy na niego z wielkim podziwem, że mimo wszystko daje radę i wytrzymuje. Czasem żartowaliśmy, że musi się czuć jak na misjach na Syberii - śmieją się parafianie.
Zanim stanęła kaplica, przez około roku parafianie od Rafała chodzili na niedzielne Msze do księży salwatorianów, czyli parafii, z której zostali wydzieleni. - Do dziś jestem im wdzięczny za to, że w taki sposób nas wspomagali i zapraszali do siebie parafian "Znad Jaru". Szczególnie ważne to było zimą. Bo latem wystarczył jakiś daszek na placu i można było odprawiać, ale kiedy przychodziły chłody, ta życzliwość okazywała się nieoceniona - wspomina pierwszy proboszcz.
Całość artykułu w "Gościu Elbląskim" na 8 lipca.