Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Tam wszystko było tymczasowe

– Nie wiemy, co nas tak naprawdę przez ten czas pchało do Polski. Ale widzimy, że była to ogromna siła – mówi małżeństwo, które spędziło 16 lat w Londynie.

Wyjechali na Wyspy w 2002 roku. Plan był taki, aby popracować tam jedynie kilka miesięcy i zarobić na wymarzone studia z wokalistyki. Zostali jednak w Londynie na ponad 16 lat. Jeszcze rok temu w ogóle nie myśleli, że wrócą na stałe do ojczyzny. Pewnego dnia powiedzieli sobie jednak: „Rodzina jest najważniejsza”. I to zadecydowało.

– Kiedy patrzymy teraz na te 16 lat, to widzimy, że choć przez większość czasu nawet do głowy by nam nie przyszło, żeby wyjechać z Londynu, można powiedzieć, że ta nasza Polska cały czas nas jakoś wołała – opowiada Magda Dąbrowska. Wraz z mężem i dziećmi mieszka od około roku w Nebrowie Małym, swojej rodzinnej miejscowości. Nebrowo Małe liczy w sumie 275 mieszkańców, czyli mniej więcej tyle, ile średniej wielkości kamienica na londyńskim Ealing, gdzie do tej pory przyszło im pędzić dorosłe życie.

Może jeszcze jeden rok…

– Każdy, kto był na emigracji, wie, że nie jest to wcale lekki kawałek chleba – opowiada Marcin. – Na początku człowiek podejmuje się jakiejkolwiek pracy, żyje bardzo skromnie, mieszka kątem u znajomego. A nasz wyjazd przypadł na czas jeszcze przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej, więc nasza sytuacja była bardzo trudna – wspominają małżonkowie. – Żeby móc wyjechać, zadłużyliśmy się u rodziny, a kiedy wróciliśmy po pierwszych ośmiu miesiącach, okazało się, że nie zarobiliśmy nic – uśmiechają się. I tak z planowanych kilku miesięcy zrobił się rok. – Potem pomyślałem: „No to może jeszcze jeden rok i zarobię na całe studia” – mówi mąż. Wraz ze zdobyciem lepszej pracy pojawiła się stabilizacja i snucie planów na przyszłość. – Zaręczyliśmy się, a później pobraliśmy. Tam na świat przyszły nasze dzieci. Miesiące zmieniły się w lata. O studiach zapomniałem, a możliwość powrotu nie pojawiała się w naszych rozmowach – dodaje. Małżonkowie opowiadają, że gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział im, że wkrótce zamieszkają w małej wiosce nad Wisłą, roześmialiby się. – Wśród naszych znajomych to przede wszystkim my byliśmy tymi, którzy we wszystkich rozmowach odradzali powrót – śmieją się. – Mieliśmy swoje mieszkanko, grupę znajomych, wspólnotę w kościele, a dzieci miały przyjaciół i szkoły. Było nam tam po prostu dobrze – opowiadają.

Rodzina zastępcza

Czasem przychodziły jednak momenty, które – jak się potem okazało – miały wielki wpływ na losy rodziny. – To były święta i wakacje, kiedy spotykaliśmy się z rodzicami, a dzieci z dziadkami – wyjaśnia pani Magda. – Wtedy pojawiała się nostalgia, tęsknota za domem i refleksja, że dzieci powinny znać swoich dziadków – opowiada. – A najgorsze były te święta, kiedy siedzieliśmy sami przy stole. Choć nie mówiliśmy tego na głos, uderzało nas to, że tak chyba nie powinno być – dodaje Marcin. – Początkowo jakoś to zagłuszaliśmy, ale w każde następne święta było coraz gorzej. Tę lukę Dąbrowscy starali się jakoś wypełnić. – Stało się tak, że wchodziliśmy w bardzo zażyłe relacje z naszymi znajomymi. Po prostu stworzyliśmy sobie rodzinę z obcych nam tak naprawdę ludzi. Nie byliśmy jednak jedyni. Wiele polskich małżeństw, których rodziny pozostały w kraju, robiło tak samo – wyjaśnia Magda. Dużą pomocą w tych trudnych przeżyciach była bliska obecność polskiej parafii. Kościół w Ealing prowadzą księża marianie. – Bardzo zżyliśmy się z proboszczem, ks. Pawłem Nawalańcem. Ja udzielałem się w parafialnej scholi, mogąc tym samym realizować muzyczne pasje – wspomina M. Dąbrowski. – Stworzona tam wspólnota była dla nas zawsze dużym wsparciem.

To nie jest życie

Przyszedł jednak moment, kiedy decyzja o powrocie stała się praktycznie pewna. – Niemal w jednym czasie nasi rodzice doświadczyli ciężkich chorób – opowiadają małżonkowie. – Okazało się, że mój tata w wyniku cukrzycy musi poruszać się za pomocą specjalnego wózka, a u mamy Magdy zdiagnozowano raka – dodaje Marcin. – Chwilę później nowotwór wykryto także u taty Magdy. Choć lekarze zapewniali, że zdiagnozowano go wystarczająco wcześnie, po operacji pojawiły się spore komplikacje. Tata musiał przejść drugi zabieg. Reanimowano go dwukrotnie. Lekarze, patrząc na jego wypis ze szpitala, mówią, że to prawdziwy cud, iż uniknął wówczas śmierci. Wtedy ostatecznie coś w nich pękło. – Powiedzieliśmy sobie: „To nie jest życie” – wspomina Magda. – Zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że my nie żyjemy tam w pełni. Że to wszystko jest jakieś takie tymczasowe. Chodziliśmy posępni. Jak mówi, także sytuacja społeczno-polityczna w Wielkiej Brytanii nie wpływała pozytywnie na ewentualną decyzję o pozostaniu. – To już nie była ta Anglia, do której wyjechaliśmy w 2002 roku. Dziś w Londynie praktycznie każdy codziennie liczy się z tym, że może pojawić się zamach terrorystyczny. Mąż od kilku lat pracował w policji, więc od pewnego czasu nieustannie towarzyszyła mi myśl, czy na pewno wróci do domu – mówi poruszona Magda. Małżonkowie mówią zgodnie, że od kiedy założyli rodzinę, ich największym pragnieniem było to, aby dzieci mogły bezpiecznie dorastać. – W pewnym momencie poczuliśmy, że w Londynie to chyba nie będzie do końca możliwe – opowiada Magda. – Chcieliśmy też, aby nigdy nie zatraciły swojej tożsamości, a baliśmy się, że w tak zmieniającym się środowisku nie będzie to łatwe – zauważają rodzice.

Polska dusza – rzecz odziedziczona

Okazuje się, że z tym drugim nie było problemu. – Zawsze i wszędzie mówiłem, że jestem Polakiem – mówi najstarszy syn, 12-letni Maciej. – Nawet udało mi się przekonać rodziców, żeby mnie posłali do Pierwszej Komunii w polskim kościele – dodaje z dumą. Rodzice przyznają, że byli bardzo zaskoczeni taką decyzją syna. – Musiał przecież opanować katechizm w swojej szkole wraz z angielskimi dziećmi, a ponadto sam chciał się nauczyć go po polsku – opowiadają. – Byliśmy z niego niezmiernie dumni. Ale nawet było mi go czasem żal, bo tuż przed uroczystością niemal nie rozstawał się z książkami. Zastanawiałem się, czy to nie za dużo dla takiego małego chłopca – wspomina tata. Jak mówią Dąbrowscy, Polska gra nie tylko w ich duszach, ale i w sercach większości rodaków, których spotkali na obczyźnie. – Dzieci niemal wszystkich naszych polskich znajomych, choć są urodzone na Wyspach i tam chodzą do przedszkola czy szkoły, zawsze podkreślają, że są Polakami i chcą kiedyś wrócić do Polski. I choć nawet często mówią śmiesznie, z brytyjskim akcentem, to o tym, kim się czują, zawsze wspominają – ocenia Marcin.

Polacy chcą wracać

Państwo Dąbrowscy mówią, że często nawet nieświadomie działali w tym kierunku, żeby wrócić do Polski. – Nadaliśmy naszym dzieciom polskie imiona i z uporem tłumaczyliśmy Brytyjczykom, jak je wymawiać i pisać. Choć nawet nasi znajomi doradzali nam, żeby zmienić ich pisownię na angielską, my nie ulegliśmy. I jak się okazało, dobrze zrobiliśmy – uśmiecha się mąż. Szczególnie trudno było im rozstać się z parafią. – Księża urządzili nam takie wspaniałe pożegnanie, że nie mogło obyć się bez mnóstwa łez, a proboszcz do końca żartował i mówił, żebyśmy zostali – wspomina Magda. – Tego dnia wszyscy nasi znajomi patrzyli na nas z niedowierzaniem i pewnym szokiem, że decydujemy się na taki krok – dodaje Marcin. – A dziś coraz częściej otrzymujemy od nich wiadomości, że sami wkrótce wracają lub rozważają powrót – mówi. – Nawet nasz proboszcz w ostatnich dniach został przeniesiony do Polski. – Nie potrafimy tak naprawdę opisać tego, co nas pchało do Polski – mówi Magda. – Wiemy jednak, że była to ogromna siła. Niewierzący pewnie nazwałby to jakoś inaczej, my zaś podejrzewamy, że była to Opatrzność Boża – przekonuje. •

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy