Choć nie ma na nim tłumu pątników, jest szlakiem niepowtarzalnym.
Pomorski Szlak św. Jakuba nie należy ani do najbardziej znanych, ani też do najstarszych dróg prowadzących do grobu apostoła Jakuba w Santiago de Compostela. Można powiedzieć, że jest dopiero przecierany przez nielicznych pątników. Jedną z takich osób, która przemierzyła niemal całość tego odcinka, wyruszając z Braniewa i docierając do Rostocku, jest Ewa Chmielewska-Tomczak. O swoim wędrowaniu opowiedziała 11 marca podczas spotkania Elbląskiego Klubu Przyjaciół Pomorskiej Drogi Świętego Jakuba.
Najtrudniej się zebrać
– Kiedy pierwszy raz usłyszałam o Drodze św. Jakuba, był 2010 rok. Wtedy pomyślałam, że może kiedyś, w odległej przyszłości, na emeryturze pojadę sobie do Francji czy Hiszpanii i pójdę jedną z tych dróg. Nie spodziewałam się, że nastąpi to dużo szybciej – opowiada E. Chmielewska-Tomczak.
Jak mówi, do szybszego wyruszenia na ten wyjątkowy szlak skłoniło ją lepsze poznanie jego historii. – Kiedy dowiedziałam się, że Camino nie trzeba przechodzić „na jeden raz”, a potem usłyszałam, że w naszych okolicach też jest ta droga, długo nie czekałam i postanowiłam, że muszę pokonać ją całą – dodaje. – Samo podjęcie decyzji jednak nie wystarczyło. Najtrudniej było się zebrać, żeby wyruszyć z domu. Mnie zajęło to rok – wspomina. I tak w 2017 r. wyruszyła z bazyliki pw. św. Katarzyny i sanktuarium Świętego Krzyża w Braniewie. – I to była wyjątkowa decyzja. Choć bardzo rzadko wszystko szło jak z płatka, a na opowiedzenie wszystkich moich historii zgubienia drogi nie starczyłoby dnia, to jednak cieszę się, że w końcu wyruszyłam – uśmiecha się pani Ewa.
Czujnym być
Wędrowanie po Camino to nie tylko wyczerpujący fizycznie marsz, to również konieczność zachowania stałej czujności, częstego sięgania po mapę i nieustannego wypatrywania charakterystycznych żółtych muszelek. – A jeśli się idzie po raz pierwszy, jest to szczególnie trudne. Dlatego też, że niektóre z oznaczeń są wytarte, a jeszcze inne z nich skryły rosnące szybko krzewy. Kiedy umieszczano jakąś muszelkę na drzewie czy słupie kilka lat temu, mogło ich tam wtedy w ogóle nie być. Muszelka była doskonale widoczna. Dziś rośliny wybujały i utrudniają życie pielgrzymom – opowiada pątniczka. – Kiedy zdarzy się nam ją przegapić na prostej – to pół biedy, gorzej gdy taka niewidoczna muszelka sygnalizuje skręt, wtedy może być trudniej – dodaje.
Pomorska Droga to wciąż kształtujący się szlak. Nawet nie wszyscy mieszkańcy zdają sobie sprawę z tego, że ich miejscowości znajdują się na tym trakcie. Ci, którzy jednak wiedzą, przyjmują pielgrzymów z radością, serdecznością i otwartością. – Pewnego razu w jednej z wiosek pani ugościła nas tak bogato, że zasiedziałyśmy się u niej i na nocleg dotarłyśmy już późno po zmierzchu – opowiada o etapie, który przemierzała wraz z jeszcze jedną pątniczką. Spowolnić nasz marsz mogą także zabytkowe lub bardzo urokliwe świątynie, które co pewien czas przyciągają wzrok i kroki wędrującego.
– Jednak w ciągu dnia, kiedy przewodnik podpowiada, by zatrzymać się w jakimś kościele, niestety nie można wejść do jego wnętrza. Obecnie w dużej części jest to więc „szlak zamkniętych kościołów” – uśmiecha się pani Ewa. Zupełnie odwrotnie jest w Niemczech, gdzie niemal każda ze świątyń stoi przed pielgrzymami otworem. – Z tym, że są to głównie kościoły ewangelickie, więc trafienie na katolicką Mszę św. jest naprawdę dużym wyzwaniem – opowiada.
Uwaga... miny?
Samego wkroczenia na niemiecką część Camino E.Chmielewska-Tomczak nie wspomina zbyt przyjemnie. Po przejściu niewielkiego mostku, przy którym znajdowały się tablice graniczne, uśmiechnęła się w duchu i pomyślała: „O jak dobrze, że jest Schengen”. Kiedy zeszła z ubitego traktu na leśną ścieżkę, dobre wrażenie minęło.
– Tuż za żółtą muszelką na jednym z drzew pojawiła się tablica z wielką białą czaszką, a pod nią napis: „Uwaga, miny!” – mówi. – Spanikowałam. Chciałam od razu zawracać. Ale w przewodniku była to jedyna droga – opowiada. Po chwili jednak zobaczyła, że tej drodze są świeże ślady samochodu, a wcześniej widziała wjeżdżających na nią rowerzystów. – Pomyślałam, że w takim razie musi być ona uczęszczana, a wspomniane miny leżą gdzieś głęboko w lesie, do którego nie miałam zamiaru wchodzić. Zaryzykowałam więc i z duszą na ramieniu pokonałam ten odcinek – wspomina.
Droga bardziej samotna
Po polskiej części jakubowego szlaku pani Ewa podróżowała w mniej lub bardziej licznym towarzystwie. Niemiecka odnoga, którą pokonywała „na raz”, była drogą zdecydowanie bardziej samotną. – Są to szlaki oznaczone bardzo różnie. Niektóre lepiej, inne zdecydowanie słabiej. Ale niemal wszystkie są wyludnione. Przez osiem dni wędrówki spotkałam zaledwie trzech pielgrzymów – mówi. To, co jednak łączy naszą ojczystą część i tę za zachodnią granicą, to fakt, że ludzie, którzy wiedzą, że mają do czynienia z caminowiczem, są zawsze bardzo uprzejmi.
– Przyjmowano mnie na noclegi w różnych miejscach i różnych warunkach, ale osoby, które mnie gościły, zawsze starały się zrobić wszystko, aby mi było jak najlepiej – zwraca uwagę. Choć Pomorska Droga św. Jakuba dopiero się kształtuje, nie jest tak bogata w infrastrukturę, miejscami nie najlepiej oznaczona, to z całą pewnością jest niepowtarzalna. – Widoki jakich doświadczymy na tej trasie nie możemy porównywać z żadną inną. Ich zróżnicowanie i uroda sprawiają, że na „naszym” Camino nigdy nie jest monotonnie – podsumowała prelegentka.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się