Po wojnie ewangelicka świątynia pw. św. Bartłomieja znajdowała się w opłakanym stanie. Najpierw Sowieci zmienili ją w stajnię, a potem dzieła zniszczenia dopełnili Niemcy. W przyszłym roku minie 75 lat, odkąd przeszła w ręce katolików... tuż przed Wielkanocą.
elblag@gosc.pl Rok 1945 przyniósł Europie nie tylko ciszę od bomb i pocisków, ale również przesunięcie granic. W związku z tym dominujący w Prusach Niemcy musieli opuścić swoje domy – jeśli nie zdążyli tego zrobić dobrowolnie przed nadejściem frontu, czekała ich „wycieczka” z czerwonoarmistami w roli przewodników. Wyludnianie się regionu objęło również kościoły, które masowo zostawiali protestanccy duchowni i które później najczęściej padały łupem Sowietów. Taki los spotkał między innymi pasłęcki kościół pw. św. Bartłomieja, który czerwonoarmiści zmienili w stajnię – polscy katolicy objęli go w posiadanie dopiero rok później, tuż przed Wielkanocą...
Duchowa posługa pod gradem kul
Przed wybuchem II wojny światowej wśród katolików powiatu pasłęckiego dominowali Niemcy, którzy uczęszczali do dwóch świątyń – w Pasłęku i Młynarach. Lata konfliktu przyniosły tej społeczności wzrost liczby wiernych, ale w okolicznościach, które żadnemu księdzu nie mogłyby sprawić satysfakcji – na ziemię pasłęcką trafiły bowiem tysiące jeńców i robotników przymusowych z różnych stron Europy, w tym Polski. Swoje potrzeby duchowe Polacy zaspakajali raz w miesiącu, podczas nabożeństwa prowadzonego przez proboszcza pasłęckiej parafii, księdza Jana Skerdego. Niestety, nie znał języka polskiego, w związku z czym polscy robotnicy nie mogli nawet przystąpić do spowiedzi. Proboszcz rozwiązał ten problem, zgadzając się na zastąpienie indywidualnego sakramentu zbiorowym aktem żalu – dzięki temu Polacy zyskali chociażby dostęp do Eucharystii.
Natomiast zbliżanie się Armii Czerwonej do Prus postawiło przed tysiącami mieszkańców pytanie: opuścić dom i ewakuować się czy pozostać na miejscu i czekać na krasnoarmiejców, nawet za cenę represji? Tylko nieliczni wybrali drugą opcję, w tym ksiądz Skerde – zapewne na ten wybór wpłynął fakt, że mieszkanie na plebanii dzielił z 89-letnią matką i trzema siostrami (przybyłymi z Królewca). Nie bez znaczenia była też konieczność ochrony świątyni przed Sowietami – do Pasłęka dochodziły liczne głosy o niszczeniu przez Armię Czerwoną budynków sakralnych. Ta misja powiodła się częściowo – żołnierze ani nie zburzyli, ani nie spalili kościoła pw. św. Józefa (kościół pw. św. Bartłomieja do 1945 r. był własnością ewangelików – red.). Zdołali go jednak splądrować, a samego proboszcza uwięzili na ponad dobę.
Jak wypełnić tę lukę?
Tymczasem do Pasłęka zaczęli napływać Polacy, głównie repatrianci z Wołynia i Wileńszczyzny. Oni też byli świadkami lipcowych uroczystości, upamiętniających 535. rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Antykatolicka polityka komunistów miała dopiero nadejść, więc nie zabrakło duchowych akcentów. „Odbyła się uroczysta msza w kościele parafialnym, potem był przemarsz ulicami miasta do Placu Wolności, gdzie nastąpiły okolicznościowe przemówienia” – odnotowano w książce pod redakcją naukową Józefa Włodarskiego „Pasłęk: z dziejów miasta i okolic 1297–1997”.
Mszę „grunwaldzką” celebrował ks. Skerde, jedyny duszpasterz katolicki w Pasłęku do września 1945 roku. Napływ Polaków zmobilizował księdza do nauki polskiego – dzięki inspektorowi szkolnemu Jerzemu Lipkowskiego opanował język na tyle, aby odczytywać po polsku Ewangelię. Większość swojej uwagi kierował jednak ku pasłęckiemu szpitalowi, gdzie codziennie udzielał ostatniego namaszczenia chorym na tyfus. Niestety, wkrótce sam padł ofiarą epidemii – zmarł 13 września, namaszczony przez ks. Jana Sikorę. Okoliczności przybycia tego ostatniego nad Wąską dobrze ilustrują powojenną tymczasowość panującą na Warmii, Mazurach czy Powiślu.
Ze wspomnianym kościołem pw. św. Józefa Sowieci obeszli się łagodnie, natomiast znaczna część tutejszych świątyń – czy to protestanckich, czy katolickich – została przez nich jeśli nie spalona, to zburzona. Duchownych, którzy nie zdążyli się ewakuować, czekała zaś wywózka na Wschód, śmierć od radzieckich kul lub szalejących epidemii. Lukę po niemieckich księżach musieli wypełnić polscy kapłani. Olsztyński administrator apostolski ks. Teodor Bensche wysłał w sierpniu 1945 r. ks. Sikorę na rekonesans. Trasa duchownego wiodła m.in. przez Gietrzwałd, Morąg i Pasłęk – wszędzie ks. Sikora sprawdzał stan techniczny kościołów i przepytywał wiernych o obecność czy brak księży.
„Przyjdźcie do Mnie wszyscy...”
Nieoczekiwanie pobyt w Pasłęku stał się dla niego punktem zwrotnym. Gdy po namaszczeniu księdza Skerdego ksiądz Sikora wrócił do Olsztyna, usłyszał od przełożonego: „Widzę w tym wolę Bożą, aby ksiądz zajął się jego pogrzebem i administrował parafią Pasłęk”. Kierowanie parafią stanowiło dla księdza Sikory prawdziwy poligon duchowy. Początek jego pracy duszpasterskiej nad Wąską przypadł przecież na walkę z epidemią tyfusu, a gdy udało się z nią uporać, przed księdzem stanął kolejny problem – zbyt wielu wiernych...
W normalnych warunkach byłby to powód do dumy, ale napływających Polaków nie było gdzie pomieścić. Kościół pw. św. Józefa był w stanie przyjąć tylko kilkuset katolików, a pobliska ewangelicka świątynia pw. św. Bartłomieja znajdowała się w opłakanym stanie – najpierw Sowieci zmienili ją w stajnię, a potem dzieła zniszczenia dopełnili Niemcy, bo gdy czerwonoarmiści opuścili świątynię, pozostałych w Pasłęku Niemców zatrudniono do jej oczyszczenia z końskich zanieczyszczeń. Robotnicy zadanie wykonali, ale zarazem ograbiono kościół z foteli, dywanów, zdewastowano cenne organy. Okna w większości zostały wybite, a niektóre z ramami powyrywane. Niestety, na kościelny majątek żądnym okiem patrzyli również Polacy, a dokładniej... miejscowy starosta.
Jego łupem padł zgromadzony w wieży kościoła koks – na szczęście parafianie nie poszli w jego ślady, zabierając się do uporządkowania świątyni. Odkurzone ściany, umyta galeria, oczyszczone ołtarze, ambona i szafa organowa – to był efekt kilkutygodniowej pracy pasłęczan. Z inicjatywy nowego proboszcza zmieniono także niemiecki napis na tęczy nawy – zamiast niego, można było podziwiać fragment Ewangelii św. Mateusza: „Pójdźcie do Mnie wszyscy, którzy pracujecie i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię”. W końcu nadszedł dzień przejęcia przez katolików kościoła. Na uroczystości nie mógł przybyć administrator apostolski, w związku z czym przewodniczył im ks. Sikora.
Święto, które przeszło do historii
Jak czytamy w kronice parafialnej, 10 marca 1946 r., „w samą uroczystość poświęcenia sprzyjała pogoda. Wierni stawili się licznie z całego powiatu, w porę pojawili się naczelnicy wszystkich urzędów i ugrupowań społecznych ze sztandarami”. Zebrani ruszyli z kościoła pw. św. Józefa, a gdy dotarli na miejsce, ks. Sikora obszedł zewnętrzne mury kościoła pw. św. Bartłomieja, aby je poświęcić. Zostały jeszcze formalności – nowy starosta Edward Rudnicki odczytał akt przekazania świątyni katolikom, a burmistrz Alfons Pupik przekazał proboszczowi symboliczne klucze do kościoła. Wreszcie, jak czytamy dalej, „ks. Sikora odemknął drzwi i ze śpiewem »Serdeczna Matko« weszła najpierw procesja, a potem za nią ludzie”.
Dalszy przebieg uroczystości był nie mniej podniosły – proboszcz poświęcił wnętrze świątyni, a chór pod wodzą organisty Mariana Romanowskiego wykonał hymn „Narodów Zbawco, Chryste Królu”. Potem przyszła pora na pierwsze kazanie ks. Sikory, a Mszę wierni zwieńczyli odśpiewaniem pieśni patriotyczno-religijnych. Niestety, jednocześnie dał o sobie znać antyklerykalizm władz – ks. Sikora był wzywany na policję w związku ze swoimi homiliami (apelowanie do wiernych o unikanie zabaw). Nękano go także domiarami podatkowymi – przykładowo w 1948 r. otrzymał nakaz dopłaty 311 tys. zł (średni miesięczny dochód wynosił wówczas 20 tys. zł – red.).
Kilkuletnia walka z władzami i liczne aktywności (ksiądz angażował się też w działalność miejscowej Caritas i Polskiego Czerwonego Krzyża) nie pozostały bez wpływu na zdrowie duchownego – w 1949 r. opuścił Pasłęk, udając się na parafię w Morągu. Niemniej kilkukrotnie jeszcze gościł nad Wąską, zaś odnowiony przy jego udziale kościół pozostaje chlubą pasłęczan do dziś.• Przy pisaniu tekstu korzystałem z publikacji: „Szkice historyczne o Pasłęku” ks. Kazimierza Cyganka, „Pasłęk. Spotkanie z historią i legendą” ks. Wiesława Rodzewicza i Józefa Włodarskiego oraz „Pasłęk: z dziejów miasta i okolic 1297–1997” pod red. nauk. Józefa Włodarskiego.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się