Uniknął przetopienia w czasie wojny, ale trafił na cmentarzysko. Obecnie znów wisi w świątyni.
Waży 2,3 tony, a średnica dolnej krawędzi jego wieńca wynosi 1,5 metra. Był jednym z największych dzwonów w historii Elbląga. Dlaczego już nie jest? Ponieważ 80 lat temu został zarekwirowany i przewieziony w głąb Niemiec, gdzie miał być przetopiony i wykorzystany na cele wojenne. Mowa o Betglocke, czyli dzwonie, który w elbląskim kościele Trzech Króli wisiał od ok. XVI wieku.
– Betglocke w swojej obecnej formie powstał w 1729 roku. Podczas każdego odlewu na nowo wykorzystywano stary materiał. W najstarszej formie istniał już w XVI wieku i ważył około dwóch ton. W sierpniu 1649 roku został odlany na nowo przez elbląskiego ludwisarza Michaela Dornmanna. W takim kształcie dotrwał do lat 20. XVIII wieku, kiedy to prawdopodobnie pękł. Po raz kolejny w 1729 roku odlał go Michael Wittwerck, przedstawiciel znanej rodziny ludwisarzy z Gdańska. 20 sierpnia nowy dzwon dotarł do Elbląga, a zawieszono go 2 września 1729 roku. Kosztował 1400 florenów – opowiada historyk Bartosz Skop.
Jak wyjaśnia, w historii miasta zdarzały się większe dzwony. – Przedwojenna nazwa tego instrumentu – Betglocke pochodzi od największego dzwonu z kościoła św. Mikołaja z 1486 roku. Stopił się on w czasie pożaru 26 kwietnia 1777 roku. Wtedy miano największego przeszło na kolejny, równie duży dzwon w mieście, który znajdował się w kościele Trzech Króli – mówi badacz.
W czasie drugiej wojny światowej rząd III Rzeszy postanowił zarekwirować dzwony kościelne z terenu Rzeszy i ziem okupowanych. Podczas inwentaryzacji Betglocke został zaklasyfikowany do grupy C jako niegotycki, ale mający dużą wartość.
– Trafił do Hamburga, gdzie miał zostać przetopiony. Szczęśliwie nie zdążono zabrać się za przetopienie dzwonów z tej kategorii. Pozostałe dwa gotyckie pozostały w Elblągu, gdzie po wojnie przeniesiono je na wieżę katolickiego kościoła św. Wojciecha. Kościół Trzech Króli w śródmieściu został tylko częściowo uszkodzony, jednak władze komunistyczne nakazały jego rozbiórkę ok. 955 roku – opowiada B. Skop.
Elbląski Betglocke podzielił los tysięcy innych dzwonów, które znalazły się m.in. w Hamburgu. Teren, na którym je składowano, nazywano „cmentarzyskiem dzwonów”. Rząd RFN postanowił nadać im status tzw. Leihglocken, czyli „dzwonów pożyczonych”. Na czas zwłoki wszystkie one zostały rozlokowane (tzn. „pożyczone”) po kościołach Niemiec Zachodnich.
– W RFN nadal wierzono, że obszary przyznane Polsce wrócą do Niemiec. Elbląski Betglocke trafił w 1954 roku z Hamburga do centrum Stuttgartu, do odbudowywanego ewangelickiego kościoła św. Leonarda gdzie jako „dzwon pożyczony” ze zmienionym imieniem na Dominica wisi do dziś – zauważa Skop.
W ocenie badacza, który w ostatnim czasie odwiedził Stuttgart, by zobaczyć ten zabytek na własne oczy, jest on wybitnym dziełem nowożytnej sztuki odlewniczej. – Jego płaszcz został przyozdobiony fryzem z motywem liści akantu, przedstawieniami figuralnymi i heraldycznymi – mówi. Dodaje, że znajdują się na nim także inskrypcje. Najciekawsza z nich brzmi: „Dum campana trahor populum te vonvoco Christi ad res divindas nec non pla funera ploro” (Gdy dzwonię, zwołuję lud Chrystusowy do modlitwy i opłakuję zmarłych). Czy jest możliwe, że elbląski dzwon powróci kiedyś w rodzinne strony?
– Myślę, że szanse są raczej nikłe. W przypadku tego dzwonu i wielu innych jego właściciel – luterańska gmina parafialna uległa samorozwiązaniu w 1945 roku. Nie ma także kościoła, do którego mógłby wrócić – zauważa. – Oczywiście powrót dzwonu z kościoła Trzech Króli bardzo by cieszył, ale pomijając kwestie prawne i dobrą wolę gminy św. Leonarda w Stuttgarcie, warto zapytać… dokąd powinien on trafić? – pyta.