Ks. Waldemar Maliszewski opowiada o tym, co ważniejszego od pomocy humanitarnej wozi na ogarniętą wojną Ukrainę.
Łukasz Sianożęcki: Wrócił właśnie ksiądz z podróży z już dziewiątym transportem humanitarnym na Ukrainę. Niektórzy mogliby powiedzieć, że jest już ksiądz w tym rutyniarzem. Ale chyba w czasie tego typu wyjazdów ciężko popaść w rutynę…
Ks. Waldemar Maliszewski: Dokładnie. W tym wypadku nie można w żaden sposób mówić o rutynie. Z każdym razem kiedy wyjeżdżam na Ukrainę mam głęboką świadomość, którą potwierdza rzeczywistość, że jadę do kraju objętego działaniami wojennymi. Towarzyszy mi więc zawsze pewien wewnętrzny niepokój, który nie może maleć za każdym razem kiedy słyszy się alarmy oznajmiające możliwość ataku z powietrza. Rakiety czy drony atakują nawet bowiem miasta leżące tak blisko polskiej granicy jak np. Lwów. Z jednej strony jest więc ten stan napięcia, a z drugiej radość i ulga kiedy uda się wrócić i nic się nie wydarzy.
Co tym razem udało się księdzu dostarczyć do walczących żołnierzy?
Jechałem ogólnie rzecz ujmując z rzeczami medycznymi. To była duża ilość opatrunków, to były butle tlenowe do ratowania życia, aparaty do resuscytacji, plecaki medyczne czy indywidualne, medyczne pakiety frontowe. I tak jak przy poprzednich razach wszystkie te rzeczy były skonsultowane ze stroną ukraińską. Są więc to materiały bardzo przydatne i pomoc bardzo celowa.
Rozmawiamy o rzeczach materialnych, które regularnie wozi ksiądz na Ukrainę. Ale przecież nadal jedzie tam ksiądz jako kapłan. Czy zdarzało się, że wiózł też ksiądz pomoc duchową? Czy zdarzało się, że ktoś prosił o modlitwę lub błogosławieństwo?
Wielokrotnie. Kiedy np. woziłem pomoc do Kołomyi, to zawsze spotykałem się z proboszczem tamtejsze parafii greckokatolickiej, który zapraszał mnie do wspólnego sprawowania Mszy Świętej. Wierni uczestniczący w liturgii kiedy usłyszeli, że przyjechałem z Polski to wyrażali z tego powodu ogromną radość i wdzięczność. Dziękowali więc nie za to, że ja wiozę jakiś transport, ale za to, że się modlę za nich i za pokój w ich ojczyźnie.
Całość rozmowy w "Gościu Elbląskim" nr 40 na 6 października.