O. Bashobora i dzieci

Agata Bruchwald

W kościele jest miejsce dla każdego. Nawet dla biegającego, na pozór nie słuchającego urwisa.

O. Bashobora i dzieci

W niedzielę udowodnił to o. John Bashobora, opowiadając historię, jaka przydarzyła mu się w czasie pobytu w Elblągu.

Kiedy dorośli przeżywali rekolekcje ewangelizacyjne, dzieci bawiły się w specjalnie przygotowanym dla nich pokoju. Jedno z nich namalowało dla charyzmatyka z Ugandy obrazek. Był na nim ojciec John.

Rekolekcjonista nie pokazał uczestnikom spotkania rysunku, ale opowiedział o nim. Dziecko przedstawiło kapłana w białej albie i namalowało duże, czerwone serce.

O. Bashobora historii nie przytoczył jedynie po to, by się pochwalić prezentem. Zrobił to po to, by udowodnić, że najmłodsi słuchają tego, co dzieje się w kościele. Być może nie każdy dorosły jest w stanie to dostrzec, bo maluchy nie siedzą w jednym miejscu, tylko biegają. Nie przeszkadza jednak im to być uważnymi.

Jak zauważył rekolekcjonista między nim, a rysującym obrazek zdołała nawiązać się taka relacja, że nie był jedynie mężczyzną o innym kolorze skóry. Był księdzem.

Kończąc o. Bashobora zaapelował, by nie zamykać dzieci w pokoju zabaw, tylko pozwolić im przyjść tam, gdzie modli się wspólnota.   

Naiwnym byłoby myślenie, że to przypadek. Zdarzyło się cudowne dziecko, które uważało, gdy modli się dorośli.

Ten przykład to dowód, że żadnemu dziecku zabawa nie przeszkadza w czuwaniu nad tym, co się dzieje dokoła. Więc nie powinniśmy się krzywić, gdy w parafialnym kościele zobaczymy biegających kilkulatków.