Marzę czasem, by tak nie bolało...

Marta Kowalczyk

publikacja 16.01.2018 13:20

Jeden z ostatnich wywiadów, jakiego udzielił ks. Tomasz Browarek.

Marzę czasem, by tak nie bolało... Ksiądz Tomasz udzielił wywiadu miesięcznikowi "Razem z Tobą" arch. Razem z Tobą

Zmarły 13 stycznia ks. Tomasz Browarek, proboszcz parafii w Myślicach, przez wiele lat pełnił posługę w elbląskim hospicjum.

Biskup Andrzej Śliwiński powołał go na stanowisko kapelana, a co za tym idzie - duchowego opiekuna osób cierpiących. Sam w swoim życiu również doświadczył wielkiego cierpienia.

O wypadku samochodowym, który bardzo mocno wpłynął na jego życie, opowiedział dr hab. Marcie Kowalczyk w wywiadzie dla miesięcznika osób niepełnosprawnych "Razem z Tobą".

Marta Kowalczyk: Od wypadku minęło już 15 lat. Myśli Ksiądz czasem o tym, co się wydarzyło?

Ks. Tomasz Browarek: Jest świadomość, ale nie wracam do tego. Dużo z tego wypadku nie pamiętam. Pamiętam ten moment, jak widzę samochód przed sobą, a potem obudziłem się już w szpitalu w Nowym Dworze Gdańskim.

Po wypadku długo Ksiądz dochodził do zdrowia. Co w takiej sytuacji, kiedy człowiek jest całkowicie unieruchomiony, przychodzi do głowy?

Długo i niedługo. 10 miesięcy w szpitalu. Kiedy lekarze powiedzieli: „6 tygodni na wyciągu”, pomyślałem - „Nie dam rady tyle wyleżeć” (śmiech). Potem, kiedy zaczęli mnie pionizować, powoli zacząłem siadać na wózek inwalidzki… potem pierwsze kroki o kulach, było widać, że coś się dzieje, idzie ku lepszemu, pojawiła się radość… i ulga - kiedy pierwszy raz sam mogłem skorzystać z toalety.

Nie miał Ksiądz czasem poczucia pewnego „odarcia z godności”?

Odarcia nie, ale pewnego wstydu, zmieszania. Szczególnie podczas mycia. Na początku, żeby się nie wstydzić pielęgniarek, zamykałem oczy. Poważnie.

Jak sobie poradzić z takimi odczuciami, żeby nie zgubić siebie?

Niektórzy myślą, że księży takie sprawy nie dotykają. A tak nie jest. W tej sytuacji pomogła mi modlitwa i przyjaciele. Mogę powiedzieć, że przychodzili mnie odwiedzać w szpitalu ludzie chyba z połowy Elbląga, na pewno z Zatorza. Po operacji przychodziły rodziny osób z hospicjum, pielęgniarki z hospicjum. Było raźniej. Ten czas inaczej mijał. Można było pogadać.

Było dużo czasu na rozmyślanie. Czy nastąpiło jakieś przewartościowanie?

Takich myśli, że mnie to spotkało, nie miałem. Ale przewartościowanie tak. Na wiele rzeczy w życiu patrzę inaczej. Na najprostsze rzeczy patrzy się inaczej. Początek chodzenia na przykład. Kiedy na nowo uczyłem się chodzić, cieszył każdy krok, że człowiek znowu sam może iść. Wtedy zrozumiałem, że to, czy tamto, co uważałem wcześniej za niezbędne, nie jest potrzebne człowiekowi.

Przed wypadkiem był Ksiądz kapelanem hospicjum. Tam codziennie spotykał się Ksiądz i rozmawiał z osobami cierpiącymi i przygotowującymi się na śmierć. Czy doświadczenie własnego cierpienia zmieniło jakoś Księdza perspektywę na te najtrudniejsze przeżycia?

Powiem tak - w hospicjum na początku ludzie odbierają, że to choroba, czyli coś złego. Z perspektywy jednak, jak się dłużej popracuje i popatrzy się na to, na reakcję ludzi, dochodzi się do wniosku, że w niektórych sytuacjach to dar. Człowiek ma taką świadomość, że dostał czas, żeby pewne sprawy w życiu, w rodzinie, poukładać i uporządkować. Miałem taki przypadek, że po 50 latach, mężczyzna poprosił mnie o spowiedź. Jego żona nie mogła w to uwierzyć.

Po wypadku i długotrwałym powrocie do zdrowia nie było można wrócić do pracy w hospicjum?

Przez długi czas mojej nieobecności w hospicjum była potrzebna opieka duchowa. 10 miesięcy to dużo czasu, trzeba było wyznaczyć osobę, która będzie tam posługiwać.

Pomimo wypadku, dalej realizuje Ksiądz swoje powołanie do służby ludziom. Czy teraz jest łatwiej, czy trudniej niż przed wypadkiem?

Zawsze mówię: „Mam psa, mam dla kogo żyć” (śmiech). A tak na poważnie: z jednej strony jest łatwiej, z drugiej trudniej. Trudniej ze sprawami fizycznymi, z tej racji, że mam biodro do wymiany. Czekam właśnie na operację. Pewne czynności w czasie procesji na Boże Ciało, czy przyklękanie sprawiają trochę trudności. Łatwiej jest ze zrozumieniem, z ludzkimi problemami. Wiadomo, każdy przeżywa inaczej, ale łatwiej mi coś realistycznie doradzić, podpowiedzieć, wskazać. Przykładowo, przychodzi parafianin i skarży się na cukrzycę. A tak się składa, że ja też mam cukrzycę. Rozmawiamy, podpowiadam, jak można sobie pomóc. Jest lepsze zrozumienie i relacja.

Czy wciąż musi się Ksiądz rehabilitować?

No niestety, muszę.

A co w tym procesie dochodzenia do siebie było i jest według Księdza najważniejsze?

Psychika. Obranie sobie jakiegoś celu. Jak nie ma celu, nie ma motywacji, żeby coś ze sobą robić. Ja wiem, że muszę rano wstać, iść do kościoła, odprawić mszę, wykonywać inne obowiązki.

A największy życiowy zawód? Zawiedziona nadzieja?

Może i ktoś zawiódł, ale odbieram to jako działanie nieświadome, w każdym razie nie ze złośliwości.

A ma Ksiądz jakieś motto życiowe, albo ulubioną książkę, które potrafią człowieka naładować pozytywną energią i dać siły na walkę z niemocą?

Motto nie, ale książka, a właściwie księga - Pismo Święte. Tam każdy znajdzie coś dla siebie i dla innych.

Ma Ksiądz jakieś marzenia?

Żeby tak nie bolało czasami.

Życzę więc, żeby wszystkie marzenia się spełniły i dziękuję za rozmowę.