Nie robimy tego dla siebie

Łukasz Sianożęcki Łukasz Sianożęcki

publikacja 16.03.2018 22:00

Kiedy w czasie nabożeństwa Drogi Krzyżowej słychać odgłosy wojny, to musi budzić zaciekawienie...

Nie robimy tego dla siebie Elbląg, 16.03.2018, Droga Krzyżowa Światło-Cienia, parafia św. Brata Alberta Łukasz Sianożęcki /Foto Gość

Piątkowe nabożeństwa w parafii św. Brata Alberta w Elblągu zakończyły się. Światła w świątyni zgasły, wnętrze wypełniła cisza. Jednakże kościół tego wieczora nie opustoszał. Wierni wciąż siedzą skupieni w ławkach i czekają na coś, czego w ich wspólnocie jeszcze nie było.

Po chwili ciszę przerywają słowa: "Stacja I". Ciemność rozdarta zostaje światłem skierowanym na stojący przed ołtarzem biały ekran. Na początku kilka spokojnych scen odegranych za płótnem. Później między ławkami pojawiają się żołnierze. Nie są to jednak rzymscy legioniści prowadzący Jezusa do Piłata, ale wojskowi w mundurach z XX wieku. Pana Jezusa zaś... w ogóle nie ma. Zaciekawienie wśród uczestników tej Drogi Krzyżowej rośnie z każdą kolejną stacją. Kiedy zaś do wiernych dobiegają odgłosy wojny, wybuchy, krzyki, zdziwienie sięga zenitu.

- I o to zaciekawienie, o to przyciągnięcie uwagi nam szczególnie chodziło - mówi Piotr Kaźmierczak, który wciela się w rolę jednego z żołnierzy. Jak wyjaśnia, wszystkie stacje Drogi Krzyżowej są przełożone w sposób symboliczny na sceny, które rozgrywają się w XX wieku. - Generalnie obracamy się wokół tematu wojny, bólu i cierpienia, ale myślę, że dla wszystkich obecnych było zrozumiałe ich przesłanie i odniesienie to poszczególnych fragmentów męki Pańskiej - wyjaśnia Piotr.

Nabożeństwo przygotowali członkowie Ruchu Młodzieży Salwatoriańskiej. - Jest to grupa ok. 15 osób - wylicza Dawid Kłos, kolejny z aktorów. - Może i nieliczna, ale bardzo zgrana i zaangażowana, i to dlatego wszystko się tak udało złożyć - dodaje. Dawid śmieje się, że związku z tym, iż wraz z Piotrem należą do wspólnoty stosunkowo niedługo, spodziewali się, że w ramach przedstawienia przypadnie im rola sprzątających lub noszących oświetlenie. - Ale kiedy okazało się, że każdy z nas bierze udział w kilku scenach, mocno spięliśmy się, żeby to wszystko zrobić najlepiej, jak umiemy.

- To naprawdę wspaniała młodzież - chwali Karolina Olbryś, reżyser przedstawienia - Wszyscy mocno się zaangażowali. Ciężko pracowali w trudnych warunkach, przynosili na każdą próbę nowe rekwizyty, powtarzali sceny bez marudzenia. Myślę, że zdali sobie sprawę, iż tym sposobem mogą stać się "solą tej ziemi" dla innych. Szczególnie podczas tej Drogi Krzyżowej, w czasie Wielkiego Postu.

Przedstawienie zrobiło duże wrażenie na widzach, choć ekipa twierdzi, że chcieliby zrobić to jeszcze lepiej. - Miałam tysiąc pomysłów na minutę, które chciałam zrealizować, ale warunki i sprzęt, i masa innych rzeczy, którymi dysponowaliśmy, nie pozwoliły na to, ale mimo to kombinowaliśmy i wykorzystaliśmy to, co zostało nam dane lub ktoś pomógł przygotować - mówi Karolina.

Próby w kościele nie należały całkiem do przyjemnych ze względu na zimno i brak ogrzewania. Aktorom ciężko było co rusz się przebierać, ściągać kurtki i od nowa ćwiczyć sceny. - Ja np. wskakuję i wyskakuję z żołnierskiego munduru aż trzykrotnie, więc jest sporo tego przebierania w szybkim tempie - mówi Piotr.

Jak opowiadają, w trakcie prób spotykali na mnóstwo przeciwności losu. - Kilkukrotnie padało nam oświetlenie, nagłośnienie, często brakowało już sił i motywacji - żali się pani reżyser. - Ale wiedzieliśmy, że nie robimy tego dla siebie, ale by innym przybliżyć mękę Chrystusa - prostuje natychmiast. - W ciężkich momentach umieliśmy się nawzajem wspierać i podnosić na duchu. A jest to możliwe dzięki temu, że nasz ruch nie jest jakąś tam grupą ludzi, którzy się spotykają od czasu do czasu, ale jesteśmy prawdziwą wspólnotą.

Dzięki temu członkowie ekipy bardzo dobrze się uzupełniali. - Bywało, że nie wszyscy mogli pojawić się na próbie, więc ktoś musiał za kogoś zagrać, potem na nowo ćwiczyć na następnej próbie - opowiada Karolina. - Choć bywało, że sama chciałam to zostawić, ze względu brak rekwizytów, zimno, problemy techniczne - zwierza się. - Ale uświadamiałam sobie, że już nie ma odwołania. Plakaty wydrukowane, zaproszenia rozesłane - musimy to zrobić. I to właśnie w tych najtrudniejszych momentach uświadamialiśmy sobie, że jesteśmy jedną wspólnotą i musimy się wspierać, i wytrwać do końca.