Otrzymali, a teraz oddają

Łukasz Sianożęcki Łukasz Sianożęcki

publikacja 04.12.2018 12:20

Pan Mariusz roznosi obiady do 5-6 miejsc. Zazwyczaj jego "runda" trwa około dwóch godzin. Przy ujemnych temperaturach to niełatwe zadanie.

Otrzymali, a teraz oddają Jadłodajnia w parafii bł. Doroty z Mątów w Elblągu Łukasz Sianożęcki /Foto Gość

- Kiedy przyszedłem tutaj rok temu, nie miałem nic poza parą sprawnych rąk - mówi pan Mariusz, jeden z podopiecznych noclegowni w parafii bł. Doroty z Mątów w Elblągu. Jak wspomina, być może gdyby nie trafił w to miejsce, nie przeżyłby poprzedniej zimy. - Dlatego nie potrafię wyrazić tego, jak jestem wdzięczny księdzu proboszczowi Grzegorzowi - dodaje.

Ks. Grzegorz Królikowski wpadł na pomysł założenia noclegowni po lekturze listu papieża Franciszka na I Światowy Dzień Ubogich. Ojciec Święty w tym liście zachęca do pomocy najuboższym w swojej najbliższej okolicy.

Przy parafii bł. Doroty już wcześniej działała jadłodajnia, więc była ona świetnym punktem wyjścia do dalszej działalności na rzecz potrzebujących.

- Osoby, które do nas przychodzą są bardzo różne, ale w większości są bardzo wdzięczne za okazaną pomoc - opowiada pan Grzegorz, pracownik parafii. - Starają się też zawsze jak najbardziej ogarnąć, zadbać o siebie - zauważa.

Odwdzięczają się, jak mogą. - Nie potrafię siedzieć bezczynnie. Jak mówiłem, ręce mam sprawne i nie lubię, żeby były dwie lewe - uśmiecha się pan Mariusz. Dlatego zawsze ofiaruje swoją pomoc do posługi wokół parafii. - Zimą np. odśnieżałem, kiedy trzeba było grabić liście, grabiłem. Cokolwiek trzeba pomóc przy kościele, zaraz idę - wylicza.

Przede wszystkim bezdomni pomagają także w jadłodajni. Na liście osób, które z niej korzystają jest ok. 40 nazwisk, ale rozdzielanych porcji jest znacznie więcej. Część potrzebujących nosi obiady tym, którzy sami nie mogą przyjść, gdyż przeszkadzają im w tym stan zdrowia bądź wiek.

Pan Mariusz roznosi obiady do 5-6 miejsc. Zazwyczaj jego "runda" trwa około dwóch godzin. Adresy niektórych potrzebujących są od siebie czasem dość odległe. Przy ujemnych temperaturach nie jest to wcale łatwe zadanie. - Ja w ten sposób chcę podziękować za to, co mam. A to, że się trochę przejdę... to tylko rozrywka - macha skromnie ręką.

Pan Mariusz podkreśla, że nagrodą dla niego jest także to jak ludzi reagują na jego przyjście.

- Zawsze się cieszą, że przynoszę im ten obiad. Martwią się, gdy się trochę spóźniam. Ale zawsze jedzą ze smakiem, bo to są dobre i pożywne posiłki - odpowiada. - A ksiądz proboszcz przecież wszystko za to musi zapłacić. Za nasze obiady, nasz dach nad głową i ciepło. W jaki inny sposób, my możemy mu się odwdzięczyć? Tylko tak - mówi.