Głód i robactwo

Łukasz Sianożęcki

publikacja 19.05.2022 00:00

– Nadano mi numer 93792. Po jakimś czasie zreflektowałem się, że gdybym tego numeru nie dostał, to musiałbym zginąć – opowiadał Jan Brodziński, były więzień obozu.

	Mężczyzna dzielił się historią swoich dramatycznych doświadczeń. Mężczyzna dzielił się historią swoich dramatycznych doświadczeń.
Łukasz Sianożęcki /Foto Gość

Dokładnie 77 lat temu 9 maja na teren KL Stutt- hof weszły pierwsze oddziały zwiadowcze Armii Czerwonej, kończąc trwającą 2077 dni historię tego obozu i dzieje nienawiści, jaka stworzyła to miejsce już we wrześniu 1939 roku. Przez obóz koncentracyjny leżący w dzisiejszym Sztutowie przeszło ponad 105 tys. osób; ponad 60 tys. spośród nich zmarło.

Jak zwykle w tę rocznicę na teren obozu przyjechali przedstawiciele władz, żołnierze, kapłani oraz młodzież szkolna, aby oddać hołd tym, którzy doświadczyli horroru tego miejsca. Wśród zgromadzonych była również garstka do dziś żyjących byłych więźniów KL Stutthof.

Jan Brodziński był jednym z młodszych więźniów. Przywieziono go tam w sierpniu 1944 roku, gdy miał zaledwie 10 lat. – Trafiliśmy tu wraz z bratem po upadku powstania warszawskiego – wspominał w czasie uroczystości. Mimo że był jeszcze dzieckiem, nikt nie traktował go ulgowo. – Długo zastanawiano się, co ze mną zrobić, gdy nas przywieziono. W końcu zadecydowano, żeby mnie tu zostawić i nadać numer 93792. Po jakimś czasie zreflektowałem się, że gdybym tego numeru nie dostał, to musiałbym zginąć – opowiadał.

Od tej pory zaczęła się dla niego obozowa gehenna. Wielogodzinne apele na placu w postawie na baczność, przenikliwe zimno i nieustanny głód. – Ja brak jedzenia znosiłem jeszcze całkiem dobrze, lecz mój brat cierpiał bardzo mocno z tego powodu – wspominał. – Najgorsze było jednak robactwo. Było dosłownie wszędzie. Wszy niemal zjadały nas żywcem. Dopiero po jakimś czasie przeniesiono nas z naszego baraku, aby przeprowadzić w nim dezynsekcję. To na trochę pomogło – mówił.

Jan Brodziński przebywał w bloku numer 10, był tam jedynym nieletnim. – Wokół mnie nie było żadnego dziecka, żadnej młodzieży. Dopiero po latach zapoznałem się z publikacjami, które opisywały przeżycia innych dzieci, które podobnie jak ja trafiły do obozów – wspominał. – Okropny głód to jest to, co przede wszystkim pamiętam z tego czasu. Zakradałem się pod kuchnię. A tam kucharze, widząc chłopca, dawali mi w misce ciepłe mleko oraz pajdkę chleba przełożoną kawałkiem boczku, tzw. zulagę. To mleko łapczywie wypijałem, zaś zulagę dawałem bratu, gdyż wiedziałem, że on jeszcze bardziej cierpiał z głodu. I tak jakoś żeśmy to przetrwali – podsumował.

Głos zabrał także inny więzień tego niemieckiego obozu – Tadeusz Rydzewski. Podkreślał, że dramaty, jakie setki tysięcy ludzi przeżyły w obozach koncentracyjnych, nie przyniosły ludzkości wielkiej nauki. – Kiedy widzimy to, czego doświadcza dziś naród ukraiński, nie możemy mówić o żadnym zwycięstwie. Powstanie obozów to była wielka klęska i to, co dzieje się dziś w Ukrainie, jest również wielką klęską – mówił. Pan Tadeusz zaapelował o uczczenie minutą ciszy osób poległych na wojnie w Ukrainie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.