Chcę być blisko i pomagać na drodze wiary

ŁUKASZ SIANOŻĘCKI

|

Gość Elbląski 14/2024

publikacja 04.04.2024 00:00

Na 6 kwietnia zaplanowano w katedrze św. Mikołaja w Elblągu święcenia biskupie kapłana diecezji elbląskiej. Jest nim ks. Janusz Urbańczyk, mianowany arcybiskupem tytularnym Voli, który decyzją Ojca Świętego Franciszka będzie od tej pory pełnił misję dyplomatyczną w Zimbabwe.

– Nuncjusz ma być tym, który nie tylko reprezentuje papieża, ale będzie obecny w strukturach Kościoła – akcentuje nominat. – Nuncjusz ma być tym, który nie tylko reprezentuje papieża, ale będzie obecny w strukturach Kościoła – akcentuje nominat.
Łukasz Sianożęcki /Foto Gość

Łukasz Sianożęcki: Co Ksiądz myśli, kiedy uświadomi sobie, że za pewien czas dzieci z Kraszewa, Starego Pola, Malborka i okolic będą się uczyć historii o tym, jak chłopiec z ich regionu został biskupem w Afryce?

abp Janusz Urbańczyk: (śmiech) Nawet się nad tym nie zastanawiałem. Nie myślę jednak o tym w ten sposób. Chociaż przyznaję, że gdy patrzę na tę całą drogę, która zaczęła się w takiej małej miejscowości jak Kraszewo, prowadząc następnie przez seminarium, studia w Rzymie i późniejszą posługę, to najistotniejsze w tym wszystkim jest dla mnie uświadomienie sobie, że to nie „ja”. To wszystko nie było moją zasługą, czy tego, że byłem w czymś lepszy, ale to zawsze była kwestia działania łaski Bożej. Widzę to właśnie w takich kategoriach. Dlatego gdybym miał patrzeć na to z zewnątrz, to mogę powiedzieć, że w sercach każdego z nas Bóg dokonuje wielkich rzeczy i często nawet sobie tego nie uświadamiamy. Więc jeśli ta historia mogłoby stać się dla kogoś inspiracją, to myślę, że z takim przesłaniem, iż Bóg działa nieustannie, nawet w dzisiejszych czasach.

Czy przed wstąpieniem na drogę formacji kapłańskiej zastanawiał się Ksiądz nad innym wyborem tego, co chciałby w życiu robić?

Na pewno miałem w głowie różne plany. Kwestia powołania została wymodlona. Szczególnie przez moją babcię oraz rodzinę. Kapłaństwo jest więc dla mnie też darem, który otrzymałem, którego nie można tak łatwo wytłumaczyć. Na pewno pomógł w tym fakt, że od 7. roku życia byłem ministrantem. Byłem cały czas blisko Kościoła, blisko kapłanów. Od 15. do 17. roku życia byłem jednak przekonany, że nie wstąpię do seminarium i snułem zupełnie inne plany na przyszłość. Ale tu znów dostrzegam działanie Pana Boga, którego doświadczyłem podczas mojej pierwszej pielgrzymki pieszej na Jasną Górę. Ten wyjątkowy czas skupienia, przeżywania i rekolekcji w drodze zakończył się dla mnie jasną refleksją, że wybiorę drogę służenia Panu Bogu. Początkowo myślałem nawet o wstąpieniu do zakonu. Pociągali mnie albertyni, rozważałem także wybór salezjanów. Ostatecznie jednak decyzja padła na seminarium diecezjalne, dzięki radzie mojego księdza proboszcza.

Z jakimi nadziejami wstępował Ksiądz do seminarium?

Chciałem być kapłanem, który będzie przede wszystkim zaangażowany w duszpasterstwo młodzieżowe, a seminarium diecezjalne dawało tutaj duże możliwości rozwoju. Ja sam byłem wcześniej harcerzem, mieliśmy założoną klerycką drużynę harcerską, byłem zaangażowany w duszpasterstwo pielgrzymkowe czy też duszpasterstwo związane z duchowością Taizé, toteż tych możliwości pracy z młodymi było mnóstwo. Pierwszy rok po święceniach byłem także diecezjalnym duszpasterzem harcerzy.

A potem przyszła decyzja o wyjeździe na studia do Rzymu…

Przyznam szczerze, że trochę bałem się tej decyzji. W tamtym czasie nie znałem jeszcze żadnego języka obcego, więc to była taka zwyczajna ludzka obawa. Zastanawiałem się, jak odnajdę się w tym nowym świecie. Bardzo przeżyłem także samą podróż do Włoch. Jechałem tam autobusem, a przez różne perturbacje podróż trwała ponad dwa dni. Od samego początku wiedziałem, że idę do Papieskiej Akademii Kościelnej, która jest uczelnią przygotowującą do watykańskiej służby dyplomatycznej. W tym samym czasie każdy z nas był zobowiązany do studiowania prawa kanonicznego. Cztery lata studiów kończyły się obroną pracy doktorskiej i przyznaję, że był to okres bardzo intensywny. Jednocześnie cały czas pełniłem posługę duszpasterską. Wraz z jednym z kolegą ze studiów byliśmy odpowiedzialni za pewną włoską parafię w diecezji Rieti. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłem odmienności i różnorodności Kościoła. Mieszkańcy tej górskiej wspólnoty mieli wyjątkową mentalność, do której trzeba było się przyzwyczaić. Więc dla mnie największym bogactwem było uczenie się też tej innej kultury, poznawanie innych osób i odmiennego przeżywania religijności. I tak samo odbierałem także każdą późniejszą posługę; jako coś, co pozwala mi poznać inne kultury, uczyć się ich, mieć możliwość przyjrzenia się relacjom międzyludzkim, rodzinnym i choć nie zawsze były to łatwe doświadczenia, jestem za nie bardzo wdzięczny.

Patrząc na listę krajów, w których Ksiądz posługiwał, można powiedzieć, że tej „nauki” było naprawdę sporo. Czy któryś z nich zapisał się szczególnie w pamięci Księdza?

Miałem wyjątkowe szczęście do nominacji, gdyż cechowała je spora różnorodność. Pierwszą z nich była Boliwia, jeden z najuboższych krajów Ameryki Południowej, a przy tym mający wspaniałą kulturę, sięgającą czasów sprzed epoki Krzysztofa Kolumba. Ponad 50 proc. mieszkańców Boliwii to przedstawiciele różnych etnicznych plemion, które zamieszkują kraj od tysięcy lat, co daje możliwość obcowania z naprawdę wyjątkowymi wydarzeniami. A przy tym doświadczenie życia prawie na 4000 m n.p.m. wiąże się także z pewnymi odczuwalnymi dla organizmu zjawiskami i koniecznością dostosowania się do życia na takiej wysokości.

Kolejne dwa kraje, w których posługiwałem, często mylone ze sobą ze względu na podobną nazwę, czyli Słowenia i Słowacja, są w rzeczywistości od siebie kompletnie odmienne. Słowacja dla nas Polaków jest dość bliska, szczególnie językowo, kulturowo i religijnie, ale w tym kraju ludzie mają na przykład zupełnie inne doświadczenie przeżywania komunizmu. Inaczej wspominają tamten czas oraz to, jak wyglądały prześladowania Kościoła, jak funkcjonował Kościół w podziemiu itp. Pomimo że przeżywano tam podobne doświadczenia jak w Polsce, dziś można odczuć, że odbierane są inaczej.

Słowenia jest już jednak nieco dalej…

To przede wszystkim bardzo mały kraj o wyjątkowej specyfice. Liczy zaledwie dwa miliony mieszkańców, którzy posługują się niemal 50 różnymi dialektami, co w tak niewielkim kraju sprawia, że te różnice się uwypuklają. Ale spotykając się ze Słoweńcami, uczyłem się historii tego kraju i rozumiałem, dlaczego zachodziły tam takie, a nie inne wydarzenia, które często mają też wpływ na obecne dni.

A potem trafił Ksiądz na jeszcze inny „koniec świata”, czyli do Nowej Zelandii. Jak wyglądała posługa na antypodach?

Tamtejsza nuncjatura jest odpowiedzialna w sumie za dziewięć państw i fragmenty wysp należących do Polinezji Francuskiej. To doświadczenie obfitowało z kolei w różne związane z pracą wyjazdy. Byłem na przykład na takich małych wyspach jak Wallis i Futura, gdzie obywały się święcenia biskupie, czy też Tonga – na pogrzebie króla Tupou IV, albo na pogrzebie kardynała w Samoa. Tam mogłem zobaczyć, jak miejscowy kościół przeżywa różne okazje liturgiczne i zestawić nasze często mylne wyobrażenia o tamtych społecznościach z tym, jak to jest w rzeczywistości.

Teraz trafi Ksiądz do Zimbabwe, ale to nie pierwszy afrykański kraj, w którym będzie Ksiądz pełnił posługę.

Tak, wcześniej była Kenia. Afryka doświadcza dziś bardzo olbrzymich zmian kulturowych. Wiele osób zatraciło świadomość bogactwa, jakie było w Afryce, m.in. właśnie w Kenii. Mimo wszystko wciąż można doświadczyć tego, w jak odmienny sposób od nas, Europejczyków, przeżywa się tam sacrum. Udział w Mszy św. w krajach afrykańskich może być dla nas zawsze doskonałą lekcją. Tamtejsi wierni tak samo jak wszyscy ludzie doświadczają swoich codziennych problemów, ale kiedy przychodzi czas Eucharystii, wówczas to, w jaki sposób ją przeżywają, jak są skupieni, jak trwają w ciszy, jest czymś wyjątkowym.

Czy posługę arcybiskupa w Zimbabwe podejmuje Ksiądz już z jakimiś planami, nadziejami?

Misja nuncjusza i cały sens dyplomacji watykańskiej sprowadza się do wyrażenia troski papieża o Kościoły partykularne w różnych zakątkach świata. Nuncjusz ma być tym, który nie tylko reprezentuje papieża, ale będzie obecny w strukturach Kościoła. Ma być przyjacielem jego drogi. Dla mnie więc najważniejsze będzie, aby być blisko, poznawać ludzi, wspólnie iść, a będąc tam, pomagać w kroczeniu po tej drodze wiary. W mojej posłudze chodzi także o wyrażenie zatroskania tym, jak ludzie żyją, co szczególnie przejawia się w takim kraju jak Zimbabwe, które dziś znajduje się w trudnej sytuacji gospodarczej. Nuncjuszowi nie mogą być obojętne kwestie takie jak bezrobocie, zatroskanie o przyszłość wielu młodych czy nawet kwestie edukacji. Jest sporo problemów, wobec których nie ma żadnych łatwych rozwiązań. Trzeba więc po prostu być i wspólnie próbować odnaleźć jak najlepsze odpowiedzi. Chciałbym, aby z tej obecności płynęły jak najlepsze owoce. Pragnę, aby to nie było działanie moje, ale aby przez podejmowane decyzje, był to czas działania Boga i Ducha Świętego. Idę do Zimbabwe z nastawieniem: Chcę być. Być jak najbliższy, zatroskany i być tym, który wyjaśnia i tłumaczy.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.