Dziwnie się poczułem, oglądając pewną fotografię na jednym z francuskich profili w mediach społecznościowych. Zdjęcie zatytułowane „szafa na krzesła” przedstawiało bowiem... konfesjonał.
W „Pieśni filaretów” napisanej w 1820 roku nasz narodowy wieszcz Adam Mickiewicz zawarł sformułowanie rozumiane dzisiaj opacznie.
Mało które słowa potrafią tak postawić do pionu, jak te zapisane w Ewangelii świętego Mateusza: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Dobra nowina, od której zawsze dobrze jest rozpocząć kolejny numer tygodnika, tym razem jest taka, że rozpoczął się Wielki Post. Kolejna szansa przed nami.
W różny sposób można statystycznie badać religijność społeczeństw i różne wyciągać z tych badań wnioski. Biorąc jednak pod uwagę najczęściej powtarzany na giełdach samochodowych slogan, iż „poprzedni właściciel jeździł nim właściwie tylko do kościoła”, należałoby stwierdzić, iż wedle tego kryterium poziom naszej religijności ma się całkiem nieźle.
W jednym z profilów na Instagramie pojawiła się fotografia trzech kobiet uczestniczących w proteście antyaborcyjnym w Paryżu. Wszystkie trzymają w rękach kartony. Na jednym z nich napis: „Aborcja nie jest wyzwoleniem, lecz obciążeniem”. Pierwszy z komentarzy pod fotografią zawiera jedno słowo: „smutne”. Nie wiem, czy jego autorce chodzi o to, że hasło jest prawdziwe i wyraża smutną prawdę, czy to, że kobieta na swoim kartonie takie zdanie napisała, wywołuje smutek.
Użyteczność to zdolność jakiegoś dobra (a najczęściej myślimy o dobru w sensie materialnym) do zaspokojenia czyichś potrzeb. Coś, co zaspokaja nasze potrzeby, jest dla nas użyteczne, mówimy. A jeśli tego zrobić nie potrafi, uznajemy to za bezużyteczne.
Ktoś lubi zapach świeżego druku – książki albo gazety? Nie wiem, czy to dobre miejsce na tego typu wyznania, ale przyznam się, że lubię... wąchać książki. Takie świeże, jeszcze przez nikogo nie otwarte. Zapach gazet też lubiłem wdychać, ale wiadomo... to jeszcze mniej bezpieczne, a w dobie koronawirusa lepiej o tym nawet nie myśleć.
Nigdy bym nie przypuścił, że dożyję chwili, gdy zobaczę prawdziwego morsa. Nie, nie takiego olbrzymiego zwierzaka, leżącego na lodzie w fałdach własnego tłuszczu, tylko człowieka, który morsuje. A właściwie ludzi, gdyż była to para morsów.
Kto lubi żyć w cieniu? Niewielu, o ile cień nie oznacza miejsca dającego wytchnienie przed spiekotą, tylko raczej rodzaj funkcjonowania w skromny sposób, bez spektakularnych sukcesów i poklasku tłumów. Każdy woli być doceniony, znany i popularny. Tak to jakoś mamy dziwnie w głowie poukładane, że poklask u innych, szacunek i sława kojarzą się nam ze szczęśliwym życiem.
Wygląda na to, że Twoja przeglądarka nie obsługuje JavaScript.Zmień ustawienia lub wypróbuj inną przeglądarkę.