Wspomnienia. – Gdy wróciłem do domu, przestałem nie tylko mówić, ale i myśleć o Stutthofie. Chciałem zapomnieć, uciec od tamtych wspomnień, wymazać z pamięci tamte dni. Milczałem przez bardzo długie lata – mówi 89-letni Marek Dunin-Wąsowicz, były więzień Konzentrationslager Stutthof.
Gestapo aresztowało jego rodzinę 13 kwietnia 1944 roku w Warszawie. Przesłuchiwano ich w więzieniu przy al. Szucha, potem trafił na Pawiak. 14 maja 1944 roku z bratem Krzysztofem znalazł się w ponad 900-osobowym transporcie do KL Stutthof. W obozie Marek Dunin-Wąsowicz otrzymał numer 35361.
Rzeźnia nad Bałtykiem
To był pierwszy i najdłużej działający niemiecki obóz koncentracyjny na terenach dzisiejszej Polski. Niemcy zaczęli go budować już we wrześniu 1939 roku u nasady Mierzei Wiślanej, niecałe 40 kilometrów od Gdańska. 90-letnia dziś Elżbieta Kostrzewa do KL Stutthof trafiła w wagonie towarowym po powstaniu warszawskim. Miała wówczas 18 lat. Głęboko wierzy, że przeżyła jedynie dzięki Bożej łasce. – Wszyscy głodni, wszy gryzą, spadają bomby, a nie ma gdzie się schować. Nie wstydziłyśmy się głośno modlić, prosiłyśmy Boga, byśmy przetrzymały naloty, głód i wszystko to, co nas jeszcze spotka – opowiada była więźniarka. Gdy w styczniu 1945 roku ze Wschodu nadciągała Armia Czerwona, hitlerowcy postanowili ewakuować więźniów w głąb Niemiec, a obóz zniszczyć. 25 stycznia 1945 roku Paul Werner Hoppe, komendant obozu, nakazał ewakuację. O 6.00 ponad 11 tys. więźniów ruszyło w drogę. Dla wielu był to marsz śmierci. Ich ciała pozostały na szlaku przemarszu. Więźniowie szli 11 dni, pokonując w śniegu codziennie ok. 20 km. 5 tysięcy osób w pasiakach, także z podobozu w Gdyni, dotarło na Hel. 27 kwietnia 1945 roku zostali załadowani na cztery barki i przetransportowani w głąb Niemiec. Tam część z nich doczekała końca wojny. Marek Dunin-Wąsowicz z bratem i kilkoma innymi więźniami uciekli z maszerującej kolumny. – W obozie zostały prochy tysięcy ludzi 12 narodowości, a na kaszubskich polach groby setek zabitych podczas ewakuacji – wspomina dziś ze łzami w oczach sędziwy mężczyzna. KL Stutthof działał od 2 września 1939 do 9 maja 1945 roku. Historycy szacują, że zginęło w nim około 65 tys. osób.
Świadkowie muszą mówić
Na obchodach 70. rocznicy wyzwolenia KL Stutthof i zakończenia II wojny światowej 9 maja stawiło się kilkudziesięciu byłych więźniów hitlerowskiego obozu. Przyjechał też Marek Dunin-Wąsowicz. Jak sam mówi, zrozumiał, że byłym więźniom obozów koncentracyjnych nie wolno milczeć. Mówienie o tamtych strasznych wydarzeniach jest ich powinnością wobec tych, którzy zginęli. – I przestrogą dla potomnych – przyznaje. Sędziwy mężczyzna przyjechał do Sztutowa z żoną, byłą więźniarką Ravensbrück, i dwoma dorosłymi już wnukami. W ciszy i skupieniu wszyscy zwiedzali muzealne ekspozycje. Chłopcy oglądali zdjęcia, dokumenty, czytali informacje o poszczególnych etapach działalności obozu. A potem zapytali: „Dziadku, ty tu byłeś? Ty to przeżyłeś?”. – Ich słowa umocniły mnie w przekonaniu, że o obozie trzeba mówić – przyznaje Marek Dunin-Wąsowicz.
Muzeum Stutthof
Muzeum na terenie byłego niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Stutthof powstało z inicjatywy byłych więźniów oraz rodzin pomordowanych za obozowymi drutami. Istnieje, „aby wieczność nie zapomniała o dramacie tego miejsca, o cierpieniu ludzi tu zamordowanych i o tragedii tych, którzy przeżyli”. Teraz w muzeum odbywają się szkolenia, badania, organizowane są wystawy, dzieci i młodzież uczestniczą w projektach edukacyjnych. Muzeum odwiedzają także tysiące zwiedzających. – 70 lat temu skończyło się cierpienie więźniów KL Stutthof, cierpienie trudne do opisania, a jeszcze trudniejsze do przeżycia – mówił Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof, gdy przemawiał 9 maja podczas uroczystości 70. rocznicy wyzwolenia obozu i zakończenia II wojny światowej. Dziękował żyjącym jeszcze świadkom nazistowskiego zdziczenia za przybycie na te uroczystości. – W tym wszystkim najważniejsza jest pamięć. Działania skoncentrowane na zachowaniu pamięci dają szansę na utrzymanie wypracowanych przez naszą cywilizację zdobyczy w postaci wolności, równości czy sprawiedliwości. Dziś wydaje się, że są one nam dane na zawsze. Czy tak jest? – pytał retorycznie dyrektor Tar- nowski. A słuchali go byli więźniowie KL Stutthof, przedstawiciele parlamentu, władz państwowych i samorządowych, Kościoła, korpusu dyplomatycznego. Byli też przedstawiciele sił zbrojnych, służb mundurowych, harcerze i osoby, które chciały uczcić pamięć pomordowanych w tym niemieckim obozie koncentracyjnym.
Pamiętać – to nasz obowiązek
Dorota Arciszewska- -Mielewczyk, poseł – Trwa okres przekłamywa- nia historii przez niektórych niemieckich polityków. Jeśli ich przekaz będzie szedł w świat, błędy Baracka Obamy, prezydenta USA, czy Jamesa Comeya, szefa FBI, o polskich obozach będą powielane. Musimy się temu przeciwstawić. Nawet tu powinniśmy używać nazwy „Niemiecki państwowy obóz koncentracyjny”. Nie nazistowski czy hitlerowski, ale niemiecki! Musimy być prawdziwi, a nie poprawni politycznie. Wpisywanie się w retorykę obcych państw to nie jest dyplomacja. Świadkowie są coraz starsi, odchodzą. Teraz to my mamy obowiązek w prawdzie pielęgnować pamięć o tym, co tu przeszli. Karolina Kocholska, harcerka – Dzięki wspomnieniom byłych więźniów obozu możemy na żywo usłyszeć to, o czym czytaliśmy w lekturach szkolnych. Często nie mogliśmy pojąć, że ludzie ludziom mogą zgotować taki los. Słowa byłych więźniów są przerażające, a nieraz wzruszające. Uczestnictwo w obchodach rocznicy wyzwolenia obozu to dla nas, harcerzy, czas, kiedy możemy zastanowić się nad swoją postawą patriotyczną i nad tym, jaką Polskę chcemy budować.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się