Nie cierpię hip-hopu. Hip-hop to świetny sposób wyrażania naszej wiary.
- Rap przemawia do młodych ludzi, i jeśli ktoś chce wysławiać Pana Boga przez taką muzykę to chyba nie ma nic w tym złego - mówili mi dość zgodnie uczestnicy Forum Młodzieży Diecezji Elbląskiej, które odbyło się w Świętym Gaju.
Trudno mi było się z tym zgodzić, bo przyznam szczerze, do mnie osobiście hip-hop i jego pokrewne style muzyczne nie przemawiają w ogóle.
Ale po tych słowach zamyśliłem się, czy twórczość, która przecież powstała jako sprzeciw tzw. ulicy wobec zastanego świata, jest odpowiednim instrumentem do uwielbiania Stwórcy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z istnienia ks. Jakuba Bartczaka i wielu podobnych mu chrześcijańskich raperów. Oni wszyscy nawet nie chcieliby pewnie wchodzić w dyskusję, czy chrześcijaninowi wypada "robić" taką muzykę. A już tym bardziej nie wchodziliby w dyskusję z kimś, kto na wstępie zaznacza, że hip-hopu nie lubi i nie rozumie.
Jednakże wbrew mojej osobistej niechęci, sam w takiej dyskusji optowałbym "za". Bo jeśli nie jest to zbyt górnolotnie powiedziane, obie te sprawy, czyli chrześcijaństwo i rap łączy jedna ważna sprawa, czyli właśnie "sprzeciw".
Kapłani wielokrotnie przecież przypominają wiernym, że chrześcijanin ma być znakiem sprzeciwu wobec zepsucia, grzechu, krzywdy i zła panującego na świecie.
Dlaczego więc muzyka sprzeciwu nie może być narzędziem wyznawania wiary chrześcijańskiej? Nie ma w tym chyba żadnej sprzeczności.