Zimą w zakrystii zamarzało wino, podczas deszczów z sufitu lało się na ołtarz. W zrujnowanej plebanii nie było bieżącej wody i prądu. Tak jeszcze pięć lat temu wyglądała parafia, leżąca w połowie drogi między Morągiem a Pasłękiem
- Nie będę owijał w bawełnę. Kiedy trafiłem do parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Kalniku w 2011 roku, sytuacja wszystkich budynków parafialnych oraz cmentarza była po prostu katastrofalna - wspomina obecny proboszcz, ks. Piotr Miśkowicz. Źle było zarówno z głównym kościołem w Kalniku, filialną świątynią w Kwitajnach, a także z kaplicą w Królewie.
- Kościół był zimny i zawilgocony, dach dziurawy jak ser szwajcarskich. Nawet przy najmniejszych opadach lało się po ścianach. Czasem to kapało mi nawet pod nogi w czasie sprawowania Mszy Świętej - mówi ksiądz Piotr.
- Niestety to prawda - wspomina nieodległą przeszłość pani Iwona Derewońko, parafianka. - Wilgoć była na ścianach wszędzie. Do dziś mam zdjęcie z Komunii Świętej, córki, z wielką mokrą plamą w tle - dodaje.
Nie inaczej było na filiach. - Piękny, zabytkowy kościół w Kwitajnach, również był w ruinie. Kaplica w Królewie, to był jeden wielki plac budowy, a cmentarz zapomniany i porzucony chyba przez wszystkich - wspomina proboszcz.
- To nie jest jednak tak, że nie chcieliśmy nic z tym zrobić - wspomina pani Danuta Paduszek z Kwitajn. - Jesteśmy małą parafią i to co uzbieraliśmy starczało zazwyczaj na doraźne remonty - dodaje. - Tak, aby załatać i zamazać, po wierzchu - dodaje. - Potrzebny był ktoś z pomysłem jak to wszystko ogarnąć - jak mówi pani Danuta, tym kimś okazał się ksiądz Piotr.
Ksiądz zdawał sobie sprawę, że niewielkiej parafii nie stać na tak kosztowne inwestycje. – Pomyślałem więc o dofinansowaniu zewnętrznym. Powiedziałem sobie, że przecież gminy, miasta, powiaty czy Unia Europejska dają pieniądze na różne projekty, więc dlaczego by nie spróbować – mówi.
I tak zaczął sam dokształcać się w pisaniu urzędowych wniosków. - Na początku myślałem, że to będzie łatwizna. My mamy przecież obiekty zabytkowe, a więc strumień pieniędzy
popłynie sam - opowiada proboszcz. Rzeczywistość szybko zweryfikowała nadzieje kapłana.
- Pisał tych wniosków tyle, że trudno je zliczyć. Wiele było odrzucanych, ale nie poddawał się. Wszyscy podziwialiśmy jego upór - opowiada pani Anna Erber, sołtys Królewa.