- Jeszcze chwila, a skończy się nasza pielgrzymka. Wydaje się, że za rogiem zobaczymy kopułę bazyliki watykańskiej - mówi ks. Andrzej Preuss.
A potem długi prawie osiemnastokilometrowy marsz asfaltową drogą wzdłuż pól i parków. - Było ciężko. Naprawdę - dodaje. - Dalej drogą okazała się katorgą. Przeszliśmy te 36 km, ale upał mało nie doprowadził nas do udaru. No cóż... pielgrzymka to nie tylko miłe spotkania i piękne widoki. Doszliśmy do Belgioioso, zmordowani, spaleni, przepoceni... - podsumowuje ks. Andrzej.
Jak mówi ks. Grzegorz. cenne jest to, że we Włoszech kościoły czy to w małych czy większych miejscowościach są zasadniczo otwarte i można do nich wstąpić na chwile modlitwy, czego nie ma na Camino w Hiszpanii. - Tam z reguły, zwłaszcza na północy kraju "odbijaliśmy się" od zamkniętych drzwi kościołów. Tutaj jest zdecydowanie lepiej. Zasadniczo też tam, gdzie są kościoły parafialne są też codzienne Msze św. rano lub wieczorem, wiec nie mamy kłopotów, żeby się dołączyć do koncelebry lub w przypadku, gdy Msza św. juz się odbyła, odprawić ją samemu w kościele.
Pielgrzymka jest ciekawa i wymagająca również przez niespodzianki, które się przytrafiają pątnikom w drodze. - Tak było wczoraj: wieczorem zauważyłem, ze straciłem w telefonie prawie wszystkie moje kontakty; pozostała ich tylko niewielka cześć - mówi ks. Grzegorz. - Telefon nie sygnalizował niczego problematycznego i nie mogłem, pomimo konsultacji w żaden sposób dojść do przyczyn, ani cofnąć sytuacji. Na szczęście następnego dnia wieczorem w tak samo tajemniczy sposób kontakty powróciły na swoje miejsce. Bogu dzięki, bo bez telefonu jak bez ręki nawet na pielgrzymce.
Kolejny dzień drogi z Belgioioso do Calendasco (32 km.). - Wyruszyliśmy jeszcze wcześniej niż wczoraj, ponieważ umówiliśmy się na przeprawę przez rzekę Pad na południe - mówi ks. Grzegorz. - Byliśmy o czasie podobnie jak nasz przewoźnik Danielo Parisi - przesympatyczny starszy mężczyzna o dużym poczuciu humoru. Szybko rozpoznał w nas księży, poopowiadał o historii tego miejsca, tędy bowiem przeprawiał się abp Sigeric w 990 roku, idąc z Canterbury do Rzymu i z powrotem. Potem podstemplował nam nasze credentiale, czyli paszporty pielgrzyma, pokazał drogę i dał kilka potrzebnych rad.