Na półmetku

I tak upłynął wieczór i poranek - dzień... szesnasty.

Dzień osiemnasty - sobota. Przed szóstą pielgrzymi wyruszają do Avenzy. - Idzie z nami Daniel - młody człowiek z Lucci. Zgubił latarkę, a ruszamy w nocnych czeluściach - opowiada ks. Andrzej. Od razu za miastem zaczyna się okrutnie strome podejście. Po wąskich, kamiennych ścieżkach trudno się wspinać. - Już po dwustu metrach wspinaczki wiedzieliśmy, że to nie jest wycieczka gimnazjalistów. Zaczęło się poręczowanie. Trzeba było uważać, żeby nie odpaść od ściany... Czuliśmy się jak... himalaiści.

Najgorsze zaczęło się po wschodzie słońca: owady - całe hordy krwiożerczych istot. - Około godziny 7.00 obudziły się muchy końskie, które z wielka pasją zaczęły nas nękać, licząc na łatwe śniadanie. Musieliśmy więc oprócz pilnowania szlaku, ocierania potu z czoła i patrzenia pod nogi oganiać się przed nimi, a i tak kilkakrotnie zostaliśmy pokonani - mówi ks. Grzegorz.  

Następny postój odbywa się przy ruinach zamku na zboczu góry. Tam też kapłani odprawili Mszę św.  - Tam również doszedł nas Roberto i już w czwórkę kontynuowaliśmy dalszą część zejścia z gór. Potem kawa w przydrożnym barze i dalsze pielgrzymowanie już po płaskim terenie - mówi ks. Grzegorz.

W końcu pątnicy docierają do Avenzy, do schroniska parafialnego dla pielgrzymów. - A że było blisko do morza, więc nie mogliśmy podarować sobie kąpieli. Cudownie jest po całym dniu kosztować morskiej kąpieli! Na koniec dnia wybraliśmy się do typowego baru włoskiego na bardzo dobrą - jak się okazało - kolację.

- Kąpiel w morzu i kolacja w pizzerii "Pod Pielgrzymem" wynagrodziły nam wszystkie trudy. Pan Bóg ma swoje metody, żeby przyjść do człowieka z pocieszeniem. Jak to mawia o. Krzysztof Wons: "Zajmij się słowem Bożym, a ono zajmie się twoim życiem" - zauważa ks. Andrzej.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..