– Dziś my o nich pamiętamy, bo był czas, że chciano ich wymazać z kart historii – mówił Jacek Prędki.
Na upamiętnienie naszych bohaterów musieliśmy czekać aż 67 lat, z czego 17 lat w wolnej Polsce – mówił Jacek Prędki, kolejarz z Szymankowa, podczas obchodów 77. rocznicy wybuchu II wojny światowej. – Dziś obchodzimy 10. rocznicę uhonorowania przez śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego kolejarzy i celników, którzy jako pierwsi stawili opór hitlerowskiemu najeźdźcy w 1939 roku. Szymankowo to wieś leżąca pomiędzy Tczewem a Malborkiem. W okresie II Rzeczypospolitej nosiło nazwę Simonsdorf (Szymonowo) i wchodziło w skład Wolnego Miasta Gdańska. Simonsdorf był ważnym węzłem kolejowym na przebiegającej tędy magistrali kolejowej Berlin–Królewiec.1 września odbyły się tam uroczystości upamiętniające wybuch II wojny światowej.
Historia jak z Westerplatte
„Wydarzenia, które rozegrały się w Szymankowie i okolicach Tczewa, należą, obok Westerplatte i obrony Poczty Gdańskiej, do najbardziej heroicznych i dramatycznych rozdziałów wojny obronnej z 1939 roku” – napisał w liście do uczestników obchodów prezydent RP Andrzej Duda. – „Są też zarazem przykładem jedności patriotycznego ducha Polaków i oddania całym sercem ojczyźnie” – słowa głowy państwa odczytał Andrzej Dera, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. A według najnowszych ustaleń to nie na Westerplatte ani nie w Wieluniu, ale właśnie w Szymankowie zaczęły się pierwsze działania wojenne. 1 września 1939 roku już o godz. 4.20 na stację w Szymankowie wjechał pociąg z niemieckimi żołnierzami w polskich mundurach. Dokładnie w tym samym czasie do budynku szymankowskiego dworca wkroczyli hitlerowscy bojówkarze. Polacy nie dali się jednak zaskoczyć i wystrzelili w powietrze race sygnałowe informujące o ataku. Tuż po tym wydarzeniu, ok. godz. 4.30, zabici zostali inspektorzy Ignacy Wasilewski i Stanisław Szarek. Polacy zdołali natomiast przestawić zwrotnicę, dzięki czemu wykoleił się inny pociąg z niemieckimi żołnierzami zmierzający w stronę Polski. To dało wystarczająco dużo czasu polskim saperom, by wysadzić strategiczne mosty na Wiśle. Hitlerowcy urządzili w odwecie swoiste polowanie na mieszkańców miejscowości. Tego dnia zginęło w Szymankowie 21 osób. – Dziś my pamiętamy o tych bohaterach, bo był czas, że chciano ich wymazać z kart historii – przypominał J. Prędki. – Kiedy już przywróciliśmy nasze uroczystości, media niechętnie o nich informowały. Dziś jednak jest inaczej.
Harcerz, co wrócił do żywych
Skomplikowane losy bohaterów tamtych wydarzeń ukazuje historia Erwina Karczewskiego. – Jest ona dość dobrze znana wśród mieszkańców regionu – mówi pan Roman. – Choć początkowo może wydawać się zabawna, to jednak pokazuje, że tacy wierni obrońcy ojczyzny nie byli na rękę ani władzom niemieckim, ani później PRL. Erwin Karczewski, wówczas 14-letni harcerz, goniec polskich placówek celnych, przeżył niemiecką masakrę z 1 września. Jednak niemal natychmiast został zatrzymany przez gestapo pod zarzutem szpiegostwa. Był bowiem obywatelem Wolnego Miasta Gdańska, a działał na rzecz Polski. Skazano go na karę śmierci, wyroku jednak nie wykonano i młody harcerz trafił do obozu koncentracyjnego Stutthof. – Po wojnie pojawił się na jednej z pierwszych uroczystości w Szymankowie, upamiętniających ofiary 1 września. Podczas Apelu Poległych na własne uszy usłyszał: „Erwinie Karczewski, stań do apelu”... – opowiada pan Roman. – No to wystąpiłem i powiedziałem: „Jestem” – wspominał E. Karczewski w jednym z ostatnich udzielonych wywiadów. Tym, który w tak przedziwny sposób trafił z listy ofiar II wojny światowej z powrotem do świata żywych, tak samo szybko jak wcześniej gestapo, zainteresowała się bezpieka. – Z Szymankowa wracałem pociągiem do domu w Kołobrzegu, gdzie wtedy mieszkałem. Ale dojechałem tylko do Tczewa, bo tam wyciągnęli mnie z pociągu panowie z Urzędu Bezpieczeństwa – czytamy w tej samej rozmowie. Bohatera z Szymankowa władze PRL umieściły na ściśle zamkniętym oddziale szpitala psychiatrycznego. Po opuszczeniu zakładu Karczewskiego wciąż nękano, szykanowano i próbowano zwerbować do współpracy. Ostatecznie w 1973 roku otrzymał bilet w jedną stronę do Berlina Zachodniego. W 2007 roku uczestniczył w uroczystości pod pomnikiem Celników Polskich w Kałdowie – w 68. rocznicę wybuchu II wojny światowej. Otrzymał Honorową Odznakę „Zasłużony dla Służby Celnej”. Zmarł w 2013 roku. – Należy więc zawsze pamiętać o tych, którzy stracili życie, broniąc naszego kraju przed agresją – mówił biskup Jacek Jezierski w homilii podczas Mszy Świętej inaugurującej uroczystości. – Jest bowiem niepisane prawo narodów do istnienia i do rozwoju. Prawo niepisane, ale mocniejsze od prawa stanowionego. Nie wolno go łamać ani odbierać innym narodom. Nie wolno tego czynić silniejszym i potężniejszym. Żyjemy w Europie, gdzie od wieków obecne jest orędzie Biblii i Ewangelii. Ono uświadamia nam to, co zresztą jest wpisane w nasze sumienia – iż niezmiennie obowiązuje piąte przykazanie dekalogu: „Nie zabijaj.”
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się