Już w latach 70-tych pojawił się pomysł, aby podupadający młyn przekształcić na hotel. Udało się to zrealizować dopiero ponad 30 lat później.
Kiedy ludzie dowiedzieli się co chce zrobić, pukali się w głowy. - A specjaliści mówili mi, że takie rzeczy to robi przynajmniej kilku inwestorów, a nie jeden człowiek - mówi Stefan Kotowski, właściciel zabytkowego elbląskiego młyna, dziś bardziej znanego jako Hotel Młyn. Ale on się zaparł i z ruin odbudował tę wiekową budowlę.
Historia Zabytkowego Zespołu Młyna Wodnego w Elblągu sięga początków XIII wieku. Z przywileju nadanemu Elblągowi w 1246 r., a więc dziewięć lat po założeniu miasta, można pośrednio wnioskować, że należący do Zakonu Krzyżackiego, widniejący pod nazwą Strauchmühle czyli Młyn Krzaczasty już działał. Wciąż wykorzystywany był zgodnie ze swoim pierwotnym przeznaczeniem jako młyn zbożowy i silos do połowy lat 60-tych. XX wieku. Pod koniec lat 80-tych obiekt został opuszczony. W 1991 r. Zabytkowy Zespół Młyna Wodnego został wpisany do rejestru zabytków.
- Poza przybiciem dwóch tablic, że to zabytek, władze kompletnie nic nie zrobiły, aby o niego dbać - opowiada pan Stefan. Młyn pozostawiono na łasce szabrowników. - Rozkradali wszystko. Każdy metalowy element, który mogli wynieść o własnych siłach to wynosili - dodaje. - Pamiętam też, że jak już kupiłem budynek, przyjechałem po Bożym Ciele zobaczyć jak wygląda. Wtedy zobaczyłem furmankę, a na niej kanapę. Na tę kanapę dwóch mężczyzn zrzucało ostatnie dachówki ze spichlerza. Dopiero kiedy mnie zobaczyli uciekli.
Pomimo takich niesprzyjających okoliczności Pan Stefan nie zamierzał rezygnować z podjętego celu. - Po prostu zakochałem się w tej bryle od pierwszego wejrzenia - mówi pan Stefan. Trudno uwierzyć w jego słowa kiedy ogląda się zdjęcia budynku z połowy lat 90-tych kiedy znajdował się on w najgorszym stanie. W 1994 r. młyn bowiem w wyniku pożaru uległ niemal całkowitemu zniszczeniu. Budynek główny został całkowicie pozbawiony dachu i stropów. Pozostały jedynie spalone fragmenty słupów drewnianych, liczne pęknięcia murów i ubytki cegieł.
- Ja kiedy patrzyłem na te ściany, widziałem ten obraz przedstawiający młyn jeszcze ze średniowiecza. Postanowiłem się podjąć odbudowy choć nie miałem pewności, że mi się uda. Zacząłem od Domu Młynarza - mówi S. Kotowski. Kiedy udało się odrestaurować ten mały budynek pojawiło się pytanie co dalej. - Pozostałe wręcz żądały, aby się nimi zająć. A dodatkowym dopingiem było to, że utrzymywaliśmy doskonałą współpracę z konserwatorem zabytków oraz urzędem miejskim. Bardzo szybko udało nam się przekonać te podmioty, że chcemy odbudować prawdziwy budynek zabytkowy, a nie jakiś falsyfikat.
Wtedy też należało określić jaką funkcję będzie spełniał budynek po odbudowie. - W porozumieniu z urzędem miasta uzgodniliśmy, że idealnie będzie się on nadawał na restaurację i hotel - wyjaśnia właściciel. - Taką decyzję ułatwił również fakt, że już w latach 70-tych istniały plany zaadaptowania młyna właśnie w taki sposób. Całość odbudowy zajęła w sumie siedem lat. - W tym czasie mieliśmy wiele wahań - wspomina pan Stefan. - Często okazywało się, że musimy już coś zbudowanego rozebrać. Cofaliśmy się więc o ten jeden krok, ale potem ruszaliśmy do przodu - dodaje. Dziś z młyna jako hotelu korzystają goście z całego świata.
Stefan Kotowski, jak mówi nie robił tego, na pokaz czy, aby go chwalono, tym razem jednak postanowił podzielić się swoim osiągnięciem. Chodzi o ruszający właśnie projekt "Warmio, quo vadis?". - Współpracując z instytucjami, specjalistami i pasjonatami z różnych miejsc regionu, będziemy chcieli zwrócić uwagę na kulturowe dziedzictwo Warmii - mówi Agnieszka Jarzębska, koordynatorka projektu.
- Nasz młyn również do takiego dziedzictwa należy, więc warto o nim mówić - podkreśla pan Stefan. Drugą sprawą, która go poruszyła to artykuł z "Gościa Gdańskiego", opisujący los niszczejącego młyna w Starogardzie Gdańskim. - Myślę, że możemy się tutaj pochwalić wobec naszego sąsiada Gdańska, jak można takimi perełkami się zaopiekować - uśmiecha się właściciel młyna.
- Czasem też obecni pracownicy hotelu mówią mi, że Domu Młynarza, w nocy słychać kroki. Twierdzą, że to sam młynarz przechadza się, żeby doglądać swojego dobytku - snuje legendę pan Stefan. - No ale skoro wrócił na swoje posiadłości to chyba jest zadowolony z tego co tutaj zrobiliśmy - śmieje się.