Wystarczy odrobina chęci, samozaparcia i cierpliwości. Tylko tyle - i ty też wkrótce będziesz mógł dzielić się Panem Jezusem z ludźmi na drugim końcu świata.
Rumunia była również pierwszą misją Katarzyny. - W pierwszym tygodniu organizowaliśmy półkolonie dla dzieci z wiosek, z biedniejszych rodzin - wspomina. - I choć czasem może się nam wydawać, że jako misjonarze będziemy tam na miejscu działali cuda, to jednak nie o to tutaj chodzi. Działamy oczywiście z całych sił, ofiarujemy swój czas, umiejętności, talenty, pomagamy innym, ale często są to takie proste czynności. Nie chodzimy przecież z krzyżem od miejscowości do miejscowości i nie nawracamy. A przecież i przez te drobne rzeczy możemy zasiać jakieś dobro w kraju, w którym pracujemy. Kiedy ja sobie to uzmysłowiłam, byłam zachwycona całym wyjazdem.
Łukasz Werbowy wspomina wyjazd do Galgahévíz na Węgrzech. - To były półkolonie językowe dla dzieci z małych miejscowości. Chodziło o to, aby pokazać im, że warto uczyć się języków obcych - wyjaśnia wolontariusz.
Jak mówi, była to głównie nauka przez zabawę. - Najwięcej radości było przy poznawaniu części ciała, kiedy można było owinąć kolegę papierem toaletowym i naklejać na niego kartki z wypisanymi słowami.
Wolontariusze zgodnie przyznają, że niemal u każdego pojawia się chęć powrotu do miejsca, w którym się pracowało. Łukaszowi udało się być dwukrotnie w Galgahévíz.
- Mając doświadczenie dwa razy z tego samego miejsca, mogę powiedzieć, że żadna misja nie wygląda identycznie - stwierdza. Poznaje się nowych ludzi, a więc i nowe metody działania, dlatego niemal wszystko jest inne. - Dla mnie np. zaskoczeniem było to, że węgierskie dzieci nie chcą śpiewać, ale za to bardzo lubią tańczyć. Zupełnie inaczej niż w Polsce - uśmiecha się.
Wiele zaskoczeń było również na Ukrainie. Choć salwatoriańska placówka leży zaledwie 60 kilometrów od Lwowa, tamtejsza rzeczywistość znacznie różni się od tej, której polska młodzież doświadcza u nas w kraju.
- W tej miejscowości jest jedna cerkiew prawosławna i jeden kościół katolicki. Ale co ciekawe, mieszka tam tylko jeden katolik... czyli właśnie ksiądz salwatorianin - opowiada Ł. Werbowy. - Ale na Msze ludzie przychodzą. Przyjeżdżają z leżącego w pobliżu miasteczka, często przychodzą również miejscowi prawosławni - Łukasz nie kryje, że go to zaskoczyło.
Nie wszyscy członkowie wolontariatu decydują się na wyjazdy, część z wolontariuszy pomaga w funkcjonowaniu WMS na miejscu w Polsce.
Do naszej elbląskiej wspólnoty należą nie tylko osoby z Elbląga, ale na spotkania przyjeżdżają także osoby z okolicznych miejscowości i Gdańska. Młodzi sami dbają również o fundusze na wyjazdy.
- W ostatnim czasie zorganizowaliśmy sprzedaż ozdób wielkanocnych i co bardzo nas cieszy - nasz kiermasz miał duże powodzenie - wyjaśnia Katarzyna.
WMS wciąż się także rozwija i chętnych do wyjazdu na misje przybywa. - Każdy rodzaj wsparcia jest więc dla nas ważny i jeśli ktoś chciałby nam pomóc, to prosimy o kontakt - mówi Lidia Szaj. Najłatwiej można to uczynić, wysyłając e-mail pod adres: wms.elblag@gmail.com. Młodzi wolontariusze odeślą instrukcję postępowania.
A kto może zaangażować się w WMS? - Każdy - odpowiadają zgodnie wolonatriusze. - Wystarczy odrobina chęci, samozaparcia i cierpliwości. Tylko tyle - i ty też wkrótce będziesz dzielił się Panem Jezusem z ludźmi na drugim końcu świata - zachęca Katarzyna.