W naszej diecezji jak co roku wypoczywają dzieci z Wileńszczyzny. Tegoroczny turnus jest jednak wyjątkowy.
Dzień na kolonii zaczyna się gimnastyką. Po śniadaniu jest wspólna modlitwa z wprowadzeniem w tematykę dnia. - Każdy dzień opieramy na innym temacie. Tegoroczna kolonia odbywa się po nazwą "Tajemniczy ogród", więc tematy pośrednio nawiązują do warzyw i owoców - mówi s. Maria. Co dzień rano do koszyka wrzucany jest inny dar natury. - I kiedy trafił tam banan, czyli owoc na literkę "B" tego dnia pielęgnowaliśmy braterstwo. Kiedy było to litera "K" jak kiwi, tego dnia pracowano nad koleżeństwem, przy pietruszce mówiliśmy dużo o pracowitości itp. - opowiada s. Małgorzata.
I to właśnie do pracowitości nawiązywała jedna z atrakcji jaką przygotowały w tym roku siostry dla swoich podopiecznych. - Wczoraj uczestniczyliśmy w nocnym zbieraniu bursztynu - opowiada Dorota. Koloniści wyruszyli na plażę późno w nocy. - Było dość zimno, wiał wiatr, ale to nam wcale nie przeszkadzało i było bardzo wesoło - dodaje Gabriela. Młodzi poszukiwacze otrzymali także sprzęt, który pomagał w zadaniu. - W nocy jest dużo łatwiej szukać bursztynu. Mieliśmy takie specjalne latarki ultrafioletowe, pod których światłem kryształki ładnie się świecą. Dzięki temu można je bez problemu wydobyć z piasku - chwali się nowo zdobytymi umiejętnościami Dorota. Dla niektórych nocna wyprawa była bardzo wyczerpująca. - Są z nami też przecież maluszki i jak wracaliśmy z plaży prawie o 1 w nocy, to niektórych trzeba było nieść - uśmiecha się Gabriela.
Inną zasadą panującą na kolonii jest zakaz używania telefonów komórkowych, laptopów czy tabletów. - Następuje dzięki temu głębsza integracja naszych dzieci. Nie mając styczności z tym światem multimediów, który przytłacza na co dzień, są jakby skazani na bycie ze sobą i te interakcje między nimi są częstsze. To jest bardzo ważne na takich koloniach - uważa s. Maria.
Wśród kolonistów następuje naturalna wymiana pokoleń. Ci, którzy jeszcze niedawno przyjeżdżali jako podopieczni dziś pełnią wolontariat jako opiekunowie. - Czy lepiej być tu jako kolonista czy opiekun? Zdecydowanie to drugie, bo np. można mieć ze sobą telefon - uśmiecha się Agata. Dziewczyna była w Mikoszewie cztery razy jako zwykły uczestnik kolonii, a pierwszy raz jest jako wychowawca.
Podobnie było z Katarzyną. Tegoroczny turnus to jej drugi jako opiekunki. Obecne wyjazdy dziewczyny traktują jako okazję do lepszego poznania Polski. - W poprzednich latach odwiedziłyśmy już Sopot, Gdynię, Gdańsk, w tym roku jedziemy do Szymbarka - wylicza Katarzyna. A czy chciałyby kiedyś na stałe zamieszkać w Polsce? - Raczej nie - mówi po krótkim zastanowieniu Agata. - Człowiek przywiązuje się do miejsca, w którym się wychował. Wilno jest piękne i lubię tam być. No i jeszcze jestem przyzwyczajona do języka wileńskiego.
Jaki jest więc główny cel zapraszania naszych rodaków z Wileńszczyzny do Polski? - Całkiem niedawno czytałem gazetę z 1913 roku - opowiada ks. Borowski. Jak mówi w tej gazecie znalazł zachętę dla gospodarzy z Wielkopolski, aby przyjmowały dzieci z Zaboru Pruskiego na wakacje. - Chciano, aby w ten sposób dzieci miały choćby najdrobniejszy kontakt z polskością, aby nie doszło do całkowitego wynarodowienia, tych Polaków, którzy pozostali pod zaborami - mówi ks. Wojciech. - My dziś wkomponowujemy się w ten stary program, aby tam gdzie są dzieci, które mają polskie pochodzenie, nie utraciły kontaktu z tymi korzeniami.
A to dbają także siostry w swoich świetlicach. - Choć tak jak mówiliśmy dzieci praktycznie mówią biegle w trzech językach, staramy się, aby u nas to właśnie polski był używany jak najczęściej - mówi s. Maria. - Obchodzimy również u nas wszystkie święta państwowe i te wypływające z polskiej tradycji. Uczymy szacunku do flagi biało-czerwonej. W dzisiejszym świecie gdzie te sprawy tożsamościowe mieszają się mogą być nieco zagubieni czy są może są Litwinami czy kim. My staramy się to wszystko w nich zaszczepiać, aby wiedziały, że są Polakami. Polakami z Wilna.