Bo tak widać więcej przejdź do galerii

W nagrodę przejechali ponad 450 kilometrów rowerem.

- Jesteśmy z siebie dumni - mówi Mateusz Krasiński. - Wcześniej nie wiedziałem, że potrafimy przejechać aż tyle kilometrów.

Pięciu ministrantów i lektorów z parafii św. Jana Chrzciciela w Zielonce Pasłęckiej 10 lipca wyruszyło na wyprawę rowerową. Pojechali ze swoim proboszczem ks. Piotrem Molendą. Była to nagroda za całoroczną służbę przy ołtarzu.

Start był oczywiście w Zielonce Pasłęckiej. Wybrali trasę Green Velo Wschodni Szlak Rowerowy, modyfikując go na własne potrzeby. Jechali 5 dni. Łącznie pokonali 456,23 km. Byli m.in. w Pieniężnie, Świętej Lipce, Giżycku, Ełku, Węgorzewie, Sękpolu i Stoczku Warmińskim.

- Pierwszego dnia wyliczyłem trasę na 84 kilometry. W rzeczywistości wyszły 104 kilometry. Miał to być najtrudniejszy dzień. Zaskoczyło nas jednak, że był aż tak trudny - mówi ks. Piotr. - Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. Nie wiedziałem, że jesteśmy w stanie przemierzać takie odległości. Cieszy mnie to, bo to także dobrze rokuje na przyszłość.

Pojechali rowerami, bo proboszcz ich parafii bardzo dużo jeździ rowerem. Na nim zwiedził m.in. Mongolię i Gruzję.

- Wiem, że w czasie wypraw rowerowych można zobaczyć rzeczy, jakich jadąc autokarem czy idąc pieszo, nie zauważamy. W ten sposób chciałem wynagrodzić ministrantom miniony rok służby liturgicznej i zapalić w nich to, co ja mam w sercu - czyli wyprawy rowerowe.

Choć była to wycieczka, nie zabrakło aspektu religijnego. Codziennie uczestniczyli we Mszy św., odmawiali Różaniec i Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Modlili się w intencjach tych, dzięki którym mogli wyruszyć w trasę. Byli to parafianie i osoby, które pożyczyły im rowery i sakwy. Modlili się również w intencji chorej małej Kasi. O dziewczynce ministrantom opowiedział ksiądz proboszcz.

Ministranci w czasie wyprawy zdobyli wiele umiejętności. Nauczyli się m.in. szybko pakować rzeczy, wybierać drogę, szukać miejsc, gdzie można odpocząć czy też schować się przed deszczem.

- Dużo lepiej funkcjonowali na końcu wyprawy, niż na jej początku. Byli bardziej zgrani, wiedzieli, co mają robić. Byli zorganizowani - ocenia ks. Piotr.

- Najtrudniejsze na trasie były podjazdy. Poprzedzały je zjazdy. Wtedy można było odpuścić, ale później trzeba było pedałować z całej siły. To było ciężkie - wspomina Piotr Zaborowski. Jak zaznacza, w czasie wyjazdu - podobnie jak w czasie pielgrzymek - mogli doświadczyć dobroci ludzi i Bożego błogosławieństwa. - Dzwonili do nas rodzice i dziwili się, że jedziemy. W Zielonce od dwóch dni padało. U nas było słońce. To pokazuje, że Bóg nad nami czuwał, byśmy mogli dojechać do celu - opowiada.

Wiedzieli również, że ludzka dobrać, z którą się spotykali, to było także Boże działanie. Mają za co dziękować.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..