Dla wielu polskich rodzin odwiedziny kapłana w ich domu są szczególnym wydarzeniem. Dla innych to tylko kolejny obowiązek, który trzeba wypełnić.
Obraz rodziny widziany oczami księdza, który chodzi po kolędzie, jest zróżnicowany. Część odwiedzanych osób jest bardzo wierząca, angażuje się w życie parafii. – Dla nich wiara jest bardzo istotna, nie wyobrażają sobie życia bez niedzielnej Eucharystii – mówi ks. Krzysztof Sękuła, proboszcz parafii bł. Michała Kozala w Ryjewie.
Dla takich rodzin doroczna wizyta duszpasterska kapłana z ich parafii jest zawsze szczególnym wydarzeniem. Nie zawsze i nie wszędzie jednak tak jest. W czasie kolędowych wizyt obok wspólnej modlitwy ważna jest także rozmowa. Parafianie rozmawiają z kapłanem głównie o Kościele, sprawach parafii, o polityce, sprawach społecznych. – Raczej unikam tematów, które mogą zaognić wymianę zdań – zapewnia ks. Antoni Myjak, proboszcz parafii w Starym Dzierzgoniu, choć zastrzega, że domownicy mogą usłyszeć kłopotliwe pytania: dlaczego nie uczestniczyli w rekolekcjach? Dlaczego w czasie świąt nie byli na Mszy św.? Kiedy ktoś podejmuje jakiś poważny problem, księża przenoszą rozmowę na później – już po kolędzie zapraszają na spokojną rozmowę do kancelarii. W tym roku raczej nie ma narzekania, bo ludzie zapewniają, że żyje im się łatwiej niż kilka lat temu. – Wciąż jednak są obawy o niepewną przyszłość – przyznaje ks. Mieczysław Tylutki, proboszcz parafii św. Brata Alberta w Elblągu. Wierni nie do końca są przekonani, że ta dobra sytuacja się utrzyma. Wizyta duszpasterska to dla księdza za krótkie spotkanie, by kogoś nawrócić, skutecznie zmobilizować do regularnego uczestnictwa w praktykach religijnych. – Ale nigdy nie okazuję, że jest mi to obojętne. Wręcz przeciwnie, wypytuję o życie sakramentalne, zwłaszcza młodzieży, która wyjechała – zaznacza ks. Antoni Myjak. Osób z parafii, które wyjechały do pracy za granicą, jest wiele. – Czasami ludzie zadają mi trudne pytania – zwraca uwagę ks. Antoni. Często stawiają je pary żyjące w małżeństwach niesakramentalnych, wolnych związkach. Mówią, że Kościół ich wyklucza, bo często oni, jako jedni z niewielu, zostają w ławkach w czasie Komunii św., a inni na nich patrzą. „To nic nowego. Wszyscy was znają” – słyszą odpowiedź. A Kościół nie wyklucza nikogo, może trzeba się po prostu więcej modlić. W małych miejscowościach ksiądz odwiedza prawie wszystkich. Raczej nie ma osób, które deklarują się jako niewierzący. Tak jest np. w parafii Matki Bożej Szkaplerznej w Kalniku. – Tych, którzy nie przyjmują kapłana, jest naprawdę promil – zauważa ks. Piotr Miśkowicz, tamtejszy proboszcz. – A są to raczej wyjątkowe przypadki, gdy ktoś np. opiekuje się bliskim w szpitalu. Wówczas umawiamy się jednak przez telefon na inny termin. Na wsiach księża po kolędzie chodzą do południa. Większość potrafi ułożyć sobie plan dnia tak, by móc w niej uczestniczyć. Jeśli się nie da, proszą, by ksiądz przyszedł po 15. – Na kolędzie widzę się z tymi, którym na tym zależy. To jest piękne – zaznacza ks. Antoni. Zarówno w Kalniku, jak i w innych niedużych miejscowościach nie ma rodzin, które zatrzasnęłyby drzwi przed kolędującym księdzem i ministrantami. Niestety, nie przekłada się to na frekwencję na Mszach św. Część osób kapłani w kościele widzą okazjonalnie. Takie rodziny nazywają „marketowymi”. Inaczej jest w miastach, gdzie sporo drzwi w ogóle nie otwiera się przed kapłanami. Nie nastąpiła tu jednak w ostatnich latach jakaś rewolucyjna zmiana. – Ci, którzy nas nie przyjmowali, nadal nie przyjmują, a ci, którzy zawsze księdza wpuszczali, wciąż tak czynią – zauważa ks. Mieczysław. Jego parafia liczy ponad 10 tys. wiernych. – Co nie znaczy, że nie pukamy i do tych zamkniętych drzwi. Jest przecież zawsze szansa, że w tym roku się otworzą. Księża poznali także cały wachlarz usprawiedliwień od ludzi, którzy opowiadali, dlaczego rzadko uczestniczą we Mszy św. Najczęściej tłumaczą się pracą, mówią także, że byli w drugim kościele. Czasem mówią, że byli u rodziny i w tamtej parafii uczestniczyli we Mszy św. Oczywiście, kapłani zdają sobie sprawę, że wiele z tych argumentów to fikcja. Z drugiej strony powody, dla których przyjmują księdza po kolędzie, również często nie są bezpośrednio związane z religijnością. W wielu rodzinach np. za kilka miesięcy dziecko „musi” przyjąć I Komunię św., a starsze przygotowuje się do bierzmowania. Czasem decyduje również presja społeczności. „U sąsiadów proboszcz był, więc dlaczego u mnie ma nie być? Co by ludzie powiedzieli?”
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się