Skończmy już z ładowaniem duchowych akumulatorów.
"Wielkanoc to był dla nas czas ładowania duchowych akumulatorów" - słyszymy bardzo często z ambony czy we wspólnocie. "Duchowe akumulatory" pojawiają się również przy rekolekcjach, pielgrzymkach, misjach czy innych bogatych wydarzeniach religijnych. Dziś musimy sobie jasno powiedzieć, że to stwierdzenie jest nie tylko oklepane, ale i bez sensu.
Doszedłem do tego wniosku kiedy... wymieniłem akumulator w samochodzie. Zrobiłem to już trzy lata temu i przez ten czas w ogóle o nim nie myślę. Akumulator działa, samochód jeździ bez problemu i wcale nie muszę go ładować.
Czy w takim razie tak samo możemy postępować w naszym życiu duchowym? "Naładować akumulator duszy" raz na trzy lata i o tym zapomnieć. Pójść do porządnej spowiedzi, przeżyć dobre rekolekcje i mieć spokój na kilkadziesiąt miesięcy. Czy nasze wewnętrzne auto będzie po takim postępowaniu działało bez zarzutu? Doskonale wiemy, że tak nie jest.
Dlatego postuluję, aby porzucić już tę metaforę. Być może będzie to zmiana szokująca. Dla niektórych na miarę doktrynalnej. Ale skoro chcemy zostawać w tematyce motoryzacyjnej, już lepiej zastąpmy ją "duchowym bakiem".
To właśnie tę część w samochodzie musimy regularnie napełniać, aby auto jechało. Z pustym bakiem samochód może tylko stać i ładnie wyglądać. Jest zupełnie nieprzydatny. Tak samo jest z nami. By nasz wewnętrzny mechanizm mógł pracować, musimy regularnie zaglądać na stację benzynową pn. Kościół. A tam są już różne rodzaje paliw: Eucharystia, spowiedź święta, rekolekcje, modlitwa i wiele, wiele innych.
Tak więc zaprzestańmy już ładowania naszych duchowych akumulatorów. Tankujmy nasze duchowe baki.