Nowy numer 39/2023 Archiwum

Szpiedzy, dywersanci, wywrotowcy... robotnicy?

- Mówiąc o sprawie elbląskiej, mówimy tak naprawdę o istocie komunizmu - podkreśla prof. Mirosław Golon z gdańskiego IPN.

Choć system komunistyczny niósł robotników i chłopów na swoich sztandarach, to jednocześnie najbardziej nimi pogardzał i najbardziej ich prześladował. Nie inaczej było w Elblągu. Najdobitniejszym przykładem na to jest to, co wydarzyło się tam w nocy z 16 na 17 lipca 1949 roku. W tym roku minęło 70 lat od pożaru hali zakładów Zamech, który później doprowadził do licznych prześladowań, aresztowań i represji dziś nazywanych sprawą elbląską. Komunistyczne władze uznały, że ogień w elbląskich Zakładach Mechanicznych im. gen. Świerczewskiego pojawił się w wyniku celowych działań. Pod zarzutem sabotażu Urząd Bezpieczeństwa aresztował ponad 200 osób.

Uroczystościami pod pomnikiem ofiar oraz serią wykładów, przygotowanych przez Instytut Pamięci Narodowej, uczczono uczestników tamtych wydarzeń. – Liczbę 200 aresztowanych należy pomnożyć razy cztery lub pięć, licząc członków ich rodzin, co daje w sumie ogromną liczbę 1000 poszkodowanych – mówił prof. Mirosław Golon, prezes gdańskiego IPN. – Należy też dziś mówić wprost to, co jeszcze do niedawna było zakazane: że za te zbrodnie bezpośrednio jest odpowiedzialna Polska Zjednoczona Partia Robotnicza – podkreślał. Jak mówili zgodnie uczestnicy uroczystości, wydarzenia w Elblągu były elementem przygotowania komunizmu do podboju świata.

– Praktycznie taka sama „sprawa elbląska” miała miejsce w każdym większym mieście w Polsce. Bowiem w czasie, kiedy komuniści stale planowali zaatakowanie świata zachodniego, wychodzili z założenia, że na zapleczu musi panować spokój. Oczywiście spokój w rozumieniu komunistycznym, czyli pełne posłuszeństwo – zwracał uwagę prof. Golon. Dlatego też w państwach podległych Moskwie nie mogło dochodzić do awarii, drobnych wypadków czy innych podobnych zdarzeń. Wszystko było traktowane jako wynik działania dywersantów, szpiegów, wywrotowców. O to, aby było tak za każdym razem, „dbał” Wydział IV Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, czyli wydział gospodarczo-przemysłowy. Szukanie przeciwnika w każdej możliwej dziedzinie działalności było głównym zadaniem MBP. – Dlatego też środowiska wszystkich zakładów były mocno zinfiltrowane przez bezpiekę. Chciano dokładnie wiedzieć, kto tam pracuje, jakie ma poglądy i podejście do pracy – wyjaśnia dr Witold Bagiński. Jak dodaje, za największe zagrożenie uważano tzw. osoby niepewne politycznie.

– A więc wszystkich nienależących do Polskiej Partii Robotniczej, a później PZPR, osoby, które były w Armii Krajowej, Batalionach Chłopskich. Widziano ich także w repatriantach, np. z Francji czy Niemiec, tak jak to było w przypadku Elbląga – wylicza. – Mówiąc więc o sprawie elbląskiej, mówimy tak naprawdę o istocie komunizmu – podkreśla prof. Golon. – Mówimy o zamordowanych, torturowanych, więzionych, szykanowanych, wyrzucanych z pracy i poszkodowanych na dziesiątki innych sposobów osobach w krajach, które miały nieszczęście wpaść pod władzę komunistów.

Wprowadzony przez władze komunistyczne tuż po wojnie terror, z każdym rokiem narastał. Wywołane było to także tym, że strajki w zakładach pracy w tamtych latach nie były niczym niespotykanym. System komunistyczny był ze swojej natury niewydolny. Do zapaści prowadziły także kolejne „plany” wprowadzone przez centralę partii w Warszawie. – Tak zwany plan trzyletni czy późniejszy sześcioletni doprowadziły do tego, że w latach 50. w Polsce brakowało jedzenia – mówi W. Bagiński. To tylko pogłębiało panujący w kraju kryzys. MBP interesowało się szczególnie wszelkimi zakładami, które uznano za strategicznie ważne. Tak było też z elbląskim Zamechem.

– Uznano tak choćby z tego względu, że zakłady te przemontowywały lokomotywy i wagony dla Związku Sowieckiego – mówi dr Bagiński. Oznaczało to powołanie na terenie zakładu referatów wojskowych UB, czyli małych komórek, których funkcjonariusze mieli dostęp do wszelkich tajemnic zakładu. Stąd pracownicy Zamechu byli dokładnie „zmapowani” przez MBP. – Bezpieka miała już wcześniej wskazane osoby, które mogły być wzięte za prowodyrów lub były uznane za element potencjalnie wrogi dla ustroju – opowiada dr Bagiński. W tamtym czasie jednak podejrzanym można było zostać nawet za błahą rzecz. Zwykłe plotki były przez funkcjonariuszy klasyfikowane jako wroga propaganda. Spośród 4350 zatrudnionych za jednostki wrogie uznano wówczas 356 osób.

Kiedy więc doszło do pożaru, władza bez trudu znalazła „winnych”. Komuniści aresztowali ponad 200 osób i poddali je procesowi. – Tak jak to wielokrotnie podkreślano – dla bezpieki przyczyną awarii nie mogło być zwarcie w instalacji elektrycznej lub inny losowy wypadek. Zasoby zakładu były zbyt cenne, aby tak uznać. Należało koniecznie znaleźć odpowiedzialnych ze tę „dywersję” – mówi dr Daniel Czerwiński. – Niemal wszyscy aresztowani przyznali się do zarzucanych im czynów. Zarówno do stworzenia siatki odpowiedzialnej za wywołanie pożaru, jak i szpiegostwo czy kontakty z wywiadem francuskim. Dlaczego tak się stało? – zastanawia się Daniel Czerwiński.

I od razu odpowiada, że łatwo to zrozumieć, znając dziś metody działania bezpieki oraz to, jak wyglądały ówczesne areszty, przesłuchania i więzienia prowadzone przez aparat bezpieczeństwa. – Każdy, kto przeżył prawdziwą gehennę tych miejsc, przyznawał się nie tylko do szpiegostwa, ale do każdych, nawet najbardziej absurdalnych zarzutów – dodaje. Od strony formalnej dla władz komunistycznych wszystko wydawało się więc w porządku. Odpowiedzialni za wywołanie katastrofy zostali znalezieni. Przyznali się przed sądem i odsiedzieli swoje wyroki. Obecnie jednak, kiedy dzięki staraniom historyków znamy realia tego, jak wyglądało zdobywanie materiałów dowodowych, śledztwa i procesy sądowe, trudno nie podejrzewać, że ówcześni pracownicy Zamechu byli niewinni.

– Ale sprawa elbląska tak naprawdę trwa do dziś – uważa dr Czerwiński. – Mówię to ze smutkiem, bo do dziś nie wszystkie wyroki zostały usunięte i nie wszyscy fałszywie oskarżeni zostali zrehabilitowani – podkreśla. Do dziś nie wskazano także winnych ich skazania. – Ofiarami byli niewinni elblążanie. Winnymi zaś byli źli ludzie z Moskwy, źli ludzie z Warszawy, Gdańska i Olsztyna, którzy przybyli tu w mundurach UB, i kilkuset miejscowych. Sprawiedliwość w wymiarze prawnym nigdy ich nie dosięgła, ale przynajmniej w ocenie historycznej możemy ich wskazywać jako przykłady wyboru złej drogi życia – podsumowuje szef gdańskiego IPN.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast