Choć już na starcie pielgrzymki zakładali, że przyjmą to, co Pan Bóg przyniesie, to nie spodziewali się, jak bardzo pomiesza ich precyzyjne plany...
Kapłani naszej archidiecezji – księża Grzegorz Puchalski, Andrzej Preuss i Piotr Dernowski – na własnych nogach dalej przemierzają Ziemię Świętą. – Każdy z dni naszej wędrówki to piękny, dobry i święty czas, chociaż zupełnie odmienny od naszych wyobrażeń i dotychczasowych doświadczeń – mówi ksiądz Andrzej. Najbardziej w czasie tej wędrówki zaskoczyła go sama Jerozolima. – Nie mogę się otrząsnąć z tego doświadczenia. Jerozolima i okolice to przecież najważniejsze miejsca dla chrześcijan, żydów i bardzo ważne dla muzułmanów – zwraca uwagę. Przyznaje, że wyobrażał sobie, iż święte miejsca, takie jak to, powinny być otoczone szczególną opieką i wyjątkowo zadbane.
– A tymczasem poza dzielnicą ortodoksyjnych żydów w zasadzie całą reszta jest tak zaniedbana i zaśmiecona jak... stajenka betlejemska – opowiada. Jego zdaniem charakterystyczne jest pomieszanie tego, co piękne i czyste, z tym, co brudne i brzydkie.
– Czy nie jest to obraz naszego – przepraszam – mojego serca? Największa świętość tuż obok śmietnika mojego grzechu. Może dlatego autor natchniony w Psalmie 64 pisze: „Do przepaści podobne jest serce i wnętrze człowieka”, a w przepaści wszystko się zmieści... – snuje porównanie kapłan. Niemniej w zgodnej opinii wędrujących księży możliwość modlitwy we wszystkich świętych miejscach Jerozolimy jest czymś, co na zawsze zostaje w sercu i pamięci. – Jedenasty dzień naszej wędrówki spędziliśmy na Górze Oliwnej. Zaczęliśmy od kaplicy Wniebowstąpienia Pana Jezusa, potem modliliśmy się w kościele Pater Noster, który podobnie jak teren kościoła św. Anny należy do państwa francuskiego i dzięki temu cieszy się odpowiednią autonomią – opowiada ksiądz Grzegorz.
– Potem zaszliśmy do kaplicy Dominus Flevit, gdzie Pan zapłakał nad Jerozolimą, i w końcu dotarliśmy do bazyliki Wszystkich Narodów, czyli Getsemani. Tam mieliśmy szczęście pomodlić się spokojnie przy skale Ogrójca, jeśli w ogóle w tym miejscu można spokojnie się modlić... – wylicza dalej z uśmiechem.
– Każdy dzień był pełen niespodzianek. Tak jak np. ten, kiedy musieliśmy przejść przez jakąś dziurę w siatce i okazało się, że znaleźliśmy się na terenie muzeum wojskowego poświęconego poległym żołnierzom izraelskim – opowiada ksiądz Puchalski. – Teraz to wydaje się śmieszne, choć kiedy przeszliśmy przez ten płot i zobaczyliśmy najnowsze izraelskie czołgi, wystraszyliśmy się nie na żarty, że znaleźliśmy się na terenie jednostki wojskowej – opowiada. W kolejnych dniach pielgrzymi wędrowali także do Emaus oraz do Ain Karem, miejscowości, do której udała się Matka Boża po zwiastowaniu, aby odwiedzić św. Elżbietę.
– Droga ostro pod górę. Góry Judzkie to taki niby Beskid, ale parę stromych podejść i zejść zrobiło swoje. Strumienie potu i zadyszka towarzyszyły nam przez większość dnia. Mam przez to jeszcze, tak po ludzku, większy szacunek dla Maryi. Być może szła podobnie jak my od strony równiny Szefeli i musiała pokonać te same góry, zanim dotarła do domu Elżbiety w Ain Karem? – zastanawia się ksiądz Grzegorz. Na koniec kapłani przekazują także przydatną wskazówkę dla wszystkich, którzy zamierzają zwiedzać Ziemię Świętą.
– Izrael, a zwłaszcza Jerozolima mają taką ciekawą zależność. Po kilku posiłkach kupionych w publicznych jadłodajniach okazuje się, że jedzenie tutejsze smakuje odwrotnie proporcjonalnie do ceny. Im taniej, tym smaczniej. Naprawdę! – zapewniają zgodnie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się