W związku z Tygodniem Misyjnym o swojej posłudze na Ukrainie opowiada Agnieszka Gosieniecka.
Przez sześć lat od kiedy prowadzony jest ten dom siostry nie kupiły do niego ani jednej rzeczy. - Gdy tylko czegoś nie było czy czegoś brakowało to zaraz się znajdowało. Oczywiście działo się to przy pomocy jakichś dobrych ludzi, ale przecież Pan Bóg właśnie tak się nami posługuje. Są w nim całe pokoje wypełnione rzeczami niezbędnymi dla dzieci jak pieluchy, kosmetyki, chemia, wszystko z darów - dodaje.
Pierwsza refleksja jaka przychodzi Agnieszce na myśl o tych pięciu tygodniach to myśl, że Pan Jezus na misjach prostuje i poszerza serce. - Już na samym początku siostra Renata powiedziała mi: Pamiętaj, na misji spędzaj dużo czasu w kaplicy - mówi. Praca w tego rodzaju domu nie jest ciężka fizycznie, ale bardzo ciężka pod względem emocjonalnym. Siostry więc otaczały misjonarkę szczególną opieką. - Po to, abym nie wypaliła się już pod dwóch tygodniach - uśmiecha się Agnieszka. W domu niemal co chwilę czeka jakiś problem do rozwiązania. Każda z podopiecznych to przecież osobny, bardzo często niełatwy charakter - Trzeba umieć sobie z tym poradzić, umieć się w jakiś sposób odłączyć i potrafić utrzymać pewien dystans - dodaje.
Choć pięć tygodni to może wydawać się nie aż tak wiele, to jednak Agnieszce wystarczyło, aby zżyć się z mieszkańcami domu w Korotyczu. W czasie spotkania wiele razy powtarzała - Przepadłam pierwszego dnia - uśmiecha się. Przez czas misji ani razu nie myślała, że chce już wracać do domu. Kiedy jednak misje zakończyły się, pojechała odprawić rekolekcje ignacjańskie. - To tam przyszło mi natchnienie, aby od następnego roku zamknąć swoją firmę i jechać posługiwać do Korotycza. Nie wiem jeszcze na ile - na pół roku, na rok czy może na całe życie - podsumowuje.