– Pamiętam, że kilka miesięcy temu, gdy potrzebowałem takiej symbolicznej kropki nad „i”, zapytałem spowiednika: „Ojcze, dlaczego Pan wybrał właśnie mnie – takiego osła?”. Usłyszałem zza kratek konfesjonału: „Bo osioł trzyma się swojego pana”. I to było już ostatnie moje pytanie w tej kwestii – śmieje się pan Andrzej.
Do tego roku w Polsce było ich zaledwie 33. Jednakże już wkrótce grono diakonów stałych, czyli osób duchownych nieprzeznaczonych do kapłaństwa, znacznie się powiększy. Prace nad przywróceniem tej możliwości posługiwania w Kościele rozpoczęto w Polsce dopiero po przemianach ustrojowych przełomu lat 80. i 90. XX wieku. Do tej pory diakonat był w Polsce jedynie stopniem przejściowym na drodze do kapłaństwa.
Diakonami stałymi nie muszą być celibatariusze, mogą nimi zostać także mężczyźni żonaci. Przystępujący do święceń muszą mieć ukończone 35 lat, co najmniej 5-letni staż małżeński i oczywiście... zgodę żony. Przygotowanie do przyjęcia tego sakramentu trwa minimum trzy lata. Wybranie więc takiej drogi – jak przyznają zgodnie wszyscy kandydaci do święceń, a jest ich z diecezji elbląskiej sześciu – to nigdy nie jest łatwa decyzja, także jeśli chodzi o ich rodziny i bliskich.
– Ale najpierw ja sam przede wszystkim musiałem się oswoić z tą decyzją – śmieje się Andrzej Chołaszczyński z Iławy. – Diakon stały, zwłaszcza mężczyzna żonaty, to w Polsce nadal mało znana, a dla niektórych być może nawet lekko kontrowersyjna postać. Nawet nasze dorosłe dzieci, kiedy o tym usłyszały, były lekko zdezorientowane. Pytały: „Jak to, tato będzie mógł chrzcić dzieci, czytać Ewangelię, mówić homilie, a nawet błogosławić Najświętszym Sakramentem?” – wspomina pan Andrzej.
Wzrastaliśmy we wspólnotach
Kandydaci zwracają uwagę, że gdyby nie wcześniejsza formacja w różnych wspólnotach, nie zdecydowaliby się na taki krok. Dla Jacka Baturewicza z Elbląga pomocny okazał się Domowy Kościół. – Na dorocznych rekolekcjach naszej wspólnoty bardzo często rozmawiałem z kapłanami, że zanim zdecydowałem się na ślub, myślałem o tym, by zostać księdzem. Kiedy więc pojawiła się w naszej diecezji możliwość wstąpienia do takiej „szkoły diakonów”, rada zaprzyjaźnionego księdza była prosta, a rozeznanie krótkie. Wtedy podjąłem decyzję – opowiada.
Zasadniczą rolę w decyzji kolejnego z kandydatów, Wojciecha Handkego z Malborka, odegrała wspólnota Betania, do której wraz z żoną należą już ponad 25 lat. – Naszym przewodnikiem w tej wspólnocie jest ksiądz biskup Józef Wysocki i to właściwie jemu zawdzięczam mój wzrost duchowy. Od początku bycia w tej wspólnocie angażowaliśmy się w jej różne inicjatywy, rekolekcje dla młodzieży czy małżeństw, więc ta służba Kościołowi zawsze nam towarzyszyła – opowiada. Poważna myśl o jeszcze głębszym zaangażowaniu się w tę służbę przyszła podczas pielgrzymki do Ziemi Świętej.
– W bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie modliłem się z Pismem Świętym. Otrzymałem wówczas tekst św. Jana: „A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa (J 12,24–26)”. Mocno mnie to wtedy poruszyło. Bo przecież mówiłem sobie, że ja już służę wspólnocie, Kościołowi, założyliśmy szkołę katolicką, więc zastanawiałem się, czego więcej Pan Bóg ode mnie wymaga – wspomina. Przez lata ten tekst wracał. – Zwłaszcza że ta Ewangelia jest czytana we wspomnienie św. Wojciecha, mojego patrona, więc za każdym razem przypominałem sobie to zdarzenie z jerozolimskiej bazyliki – dodaje pan Wojciech. Trzy lata temu, podczas kolejnych rekolekcji, podjął ostateczną decyzję o wstąpieniu na drogę formacji diakona stałego.
– Niespełna 10 lat temu przyjąłem propozycję od księdza proboszcza swojej rodzimej parafii, aby podjąć posługę nadzwyczajnego szafarza Komunii św., co było wstępem do rozważań o stałym diakonacie – opowiada z kolei A. Chołaszczyński. – Jednak Pan Bóg prowadził mnie do tej decyzji także innymi drogami: studia nad rodziną, studia teologiczne, posługa razem z żoną na rzecz Diecezjalnego Duszpasterstwa Rodzin czy w końcu liczne pielgrzymki, zwłaszcza do Fatimy (dwukrotna). Im bardziej oddawałem i zawierzałem się Maryi, tym ta droga stawała się bardziej klarowna, pewna, wręcz oczywista – wspomina.
Kandydaci podkreślają przy tym, że taka decyzja nie byłaby możliwa bez wsparcia „ich połówek”. – Żona cały czas mnie w tym wspierała. Czasami w żartach, czasem nieco poważniej, starała się mnie skłonić do mocniejszego zastanowienia się nad tą decyzją. To bardzo ważne, żeby mieć kogoś, kto w taki sposób będzie umiał cię nakłonić do tego, byś dokładnie przemyślał, czy to, co chcesz zrobić, jest słuszną decyzją – mówi J. Baturewicz.
Być bliżej Tajemnicy
W roku 2016 biskup elbląski Jacek Jezierski powołał szkołę formacyjną diakonów stałych, której dyrektorem został ks. dr Wojciech Skibicki – obecnie biskup pomocniczy diecezji elbląskiej. Do formacji zgłosili kandydaci z diecezji elbląskiej i archidiecezji warmińskiej. Tak zwany rok zerowy był rokiem propedeutycznym, wprowadzaniem w życie duchowe, odkrywaniem mocy słowa Bożego i życiem liturgią. – Gdy już zaczynałem formację, nie było we mnie obaw. Była radość, że 3-letnie doskonalenie pozwoli mi przyjąć święcenia diakonatu stałego i tym samym być bliżej tej Tajemnicy – wspomina pan Andrzej. – Już same studia teologiczne to było coś, co zawsze pragnąłem zdobyć. Pogłębić swoją wiarę od strony naukowej to także był cel – opowiada pan Wojciech.
– Cała formacja przebiegła mi więc bardzo przyjemnie i nie żałuję, że ją przeszedłem. Duch do służenia jest więc ochoczy, wierzę, że i ciało też będzie w stanie za nim nadążyć – uśmiecha się. Także inni kandydaci zwracają uwagę, że rozpoczęcie formacji przyniosło im ogromną radość. – Ten Boży zamysł układał się z moimi zamiarami w jedną całość. Już wcześniej czegoś takiego chciałem, organizując z żoną sesje czy rekolekcje dla małżeństw, prowadząc kursy przedmałżeńskie czy nauczając w szkole katechezy. Była więc potrzeba, było pragnienie. Byłem jak Samarytanka, która chciała zaczerpnąć wody żywej, Ducha Świętego, który przemieni serce – opowiada A. Chołaszczyński. Przyszli diakoni podkreślają, że trzy lata formacji to stałe stawianie pytań.
– Także samym sobie. Każdy z nas musiał stanąć przed dylematem: czy na pewno podołam? – wspomina J. Baturewicz. Zwraca uwagę, że przyjęcie święceń diakonatu to nie jest tylko uroczystość, która umożliwia sprawowanie pewnych czynności w czasie Mszy św. – To przede wszystkim wzięcie na siebie odpowiedzialności i konieczność przyjęcia odpowiedniej postawy. Teraz bowiem każde moje zachowanie nie będzie świadczyło tylko o mnie samym, ale o wszystkich osobach duchownych. Zdaję sobie sprawę, że mogę być utożsamiany z kapłanami i przez pryzmat mojej postawy mogą być oceniani także oni – zwraca uwagę.
Znamy nasze zadania
Zalecenia Soboru Watykańskiego II precyzyjnie wyliczają funkcje diakona. Są to m.in.: asystowanie biskupowi i kapłanowi w czasie funkcji liturgicznych; udzielanie chrztu uroczystym obrzędem; kult Eucharystii, zanoszenie jej jako Wiatyku umierającym oraz udzielanie błogosławieństwa Najświętszym Sakramentem. Diakoni mogą także błogosławić małżeństwa na podstawie delegacji biskupa, przewodniczyć obrzędom pogrzebu i pochowania. Do ich zadań należą też: głoszenie Ewangelii, czytanie Pisma Świętego oraz przepowiadanie, nauczanie (homilie, kazania itp.); przewodniczenie w kulcie religijnym i nabożeństwach błagalnych. Mają ponadto zajmować się w imieniu Kościoła dziełami miłosierdzia, duszpasterstwa oraz administracją czy po prostu wspomaganiem działalności świeckich. Być może dla wielu z nas posługa diakonatu stałego wydaje się dziś czymś egzotycznym.
– Zwłaszcza teraz, gdy mamy jeszcze w naszych parafiach wystarczająco dużo księży i dobrze sobie radzą z istniejącymi obowiązkami. Kiedy jednak spojrzymy na inne kraje, gdzie tych duchownych brakuje w coraz większym stopniu, wtedy może nie wydawać się to już tak „egzotyczne”. Miałem okazję być ostatnio w Chicago, gdzie jest już wyświęconych 500 diakonów stałych. Czyli jest ich tam więcej niż księży, a kto wie, jak to będzie wyglądało za 10 lat w Polsce... – zastanawia się J. Baturewicz.
Kandydaci podkreślają, że są przygotowani na wszelką posługę, jaką przyjdzie im świadczyć jako diakonom. – Wiemy, że nie jesteśmy od tego, aby teraz zmieniać Kościół i zbawiać świat. Mamy konkretne zadania do wykonania i tam, gdzie będziemy potrzebni, tam pójdziemy – zwraca uwagę Jacek Baturewicz. – Oczywiście jedni z nas lepiej czują się, mogąc nieść słowo Boże, inni wolą być tymi, którzy po cichu dotrą z sakramentem tam, gdzie potrzeba, jeszcze inni będą odnajdować się w katechezach. Ja osobiście wierzę, że jeśli człowiek został powołany do służby, to również zostanie przez Pana Boga odpowiednio do tych zadań wyposażony – opowiada.
Święcenia diakonatu stałego w katedrze elbląskiej 4 lipca mają przyjąć: Jarosław Baturewicz, Andrzej Chołaszczyński, Wojciech Handke, Szczepan Okrój, Maciej Stęplewski i Krzysztof Szczepański.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się