Reklama

    Nowy numer 13/2023 Archiwum

Pan Bóg ma moje życie w swoich rękach

– W Gródku przede wszystkim się modlimy, czekamy na zakończenie wojny, rozwój wypadków. Ja czekam na to, kiedy będę mogła wrócić do podopiecznych – mówi Agnieszka.

Pochodząca z Elbląga z parafii św. Jerzego Agnieszka Gosieniecka od marca 2020 roku posługuje jako wolontariuszka w prowadzonym przez siostry orionistki Domu Samotnej Matki w Korotyczu. Miejscowości oddalonej o ok. 13 km od Charkowa. Do Polski planowała wrócić 27 marca; na ten dzień ma wykupiony bilet lotniczy. Na Ukrainie zastała ją wojna.
Już kilkanaście godzin po ataku Rosji na Ukrainę dowiedziała się, że musi się ewakuować. – Decyzja o tym, że wyjeżdżamy z Korotycza, zapadła w piątek bez mojego udziału – mówi.

W drogę wyruszyła z sześcioma siostrami zakonnymi. Wyjazd w bezpieczniejsze miejsce nakazał zakonnicom bp Paweł Gonczaruk, ordynariusz diecezji charkowsko-zaporoskiej. – Biskupowi bardzo zależało na tym, żeby przemieścić siostry w bezpieczniejsze miejsce, nikt nie mówił o ucieczce do Polski. Też byłam tego świadoma – mówi Agnieszka.

Kierunek Gródek

Ojciec Anatolij Klach, marianin z parafii Świętej Rodziny w Charkowie, dał swojego busa s. Ewie, służebniczce z Dębicy, która posługuje w jego parafii, i orionistce s. Sabinie. One zabrały trzy kolejne siostry, które posługują w tym rejonie, a pochodzą z Wietnamu. W busie były jeszcze wolne miejsca, padła więc propozycja, żeby zabrać część karmelitanek, które są pod Charkowem. Te ostatecznie zadecydowały, że wszystkie zostają w swoim klasztorze.

Następnie siostry trafiły do Korotycza. Tam zapadła decyzja, że dołączą do nich Agnieszka i s. Lidia posługująca w tej miejscowości. Siostra Sabina bała się zabierać dzieci, bo nie było wiadomo, co ich spotka w trasie, czy będą ostrzały. Poza tym potrzebny był ktoś, kto – jeśli np. gdzieś samochód ugrzęźnie – pomoże go wypchnąć.

Trasę z Charkowa do Gródka w obwodzie chmielnickim, gdzie znajduje się Świecki Instytut Teologiczny, w którym mogłyby się schronić na dłuższy czas, wytyczył im bp Paweł. Ze względów bezpieczeństwa jechały drogami jak najbardziej oddalonymi od Kijowa. Z tego względu nadłożyły ponad 500 km; łącznie pokonały ich blisko 1000.

Samochód prowadziła tylko s. Sabina. Z Korotycza wyruszyły w piątek ok. godz. 10 przed południem, a po 2.00 w nocy dotarły do sanktuarium Matki Bożej Latyczowskiej w Latyczowie, gdzie posługuje ks. Adam Przywuski. Po kilku godzinach snu wyruszyły w dalszą drogę. Nie mogły tam zostać na dłużej, bo kiedy nie ma tam dużej ilości pielgrzymów, nie jest ono ogrzewane w takim stopniu, by móc przebywać w nim przez dłuższy czas.

Drugiego dnia jazdy boczne drogi, jakie miały wybierać, kierując się w stronę Gródka, wskazywał im ks. Adam, z którym były w kontakcie. Niemal na całej trasie zatrzymywali ich żołnierze ukraińscy, służba cywilna. Wszyscy byli przyjaźni. Podpowiadali, którędy jechać, dopytywali, co dzieje się w Charkowie.

– Sam Pan Bóg przygotował nam tę drogę. Siostrę Sabinę można nazwać „Bożym wariatem” czy „Kubicą w habicie”. To, jakie decyzje podejmowała, co robiła na drodze, było czymś niesamowitym. A dodam, że wyjechałyśmy w śnieżycę, droga była oblodzona. Później warunki były coraz lepsze, a pogoda wiosenna – opowiada wolontariuszka.

Ludzie się modlą

W Gródku wspólnie modlą się osoby różnych wyznań, a także niewierzący. Każdy modli się jak umie, jak czuje. Ludzie są zaopiekowani. Księża z instytutu są dla chroniących się przewodnikami, duszpasterzami.

W instytucie jest kilkoro dzieci, które potrzebują opieki, ludzie bardzo przejmują się sytuacją w kraju. Osoby przebywające w mieście zastanawiają się, jak pomóc księżom, myślą o tym, czy będą mieli pieniądze na opłacenie rachunków. Szukają optymalnych rozwiązań. Pomagają sobie nawzajem.

Agnieszka i siostry w rejonie, w którym toczą się ciężkie walki, zostawiły współsiostry, przyjaciół, podopiecznych. Ciężko jest jej z tym, bo jest bezpieczna, ma jedzenie i dach nad głową. Alarmy są raz na jakiś czas i wtedy schodzą do piwnic. Sytuacja jest zupełnie inna niż w Korotyczu czy Charkowie.

– Jestem rozdarta, bo czuję się tu niepotrzebna. Wydaje mi się, że gdybym była w Korotyczu z dziećmi, mogłabym zrobić dla nich coś więcej… Tutaj się modlę, staram się przekazywać wiadomości, organizować pomoc finansową, ale serce mi krwawi, bo czuję się trochę tak, jakbym uciekła z Korotycza, chociaż wiem, że siostry kazały mi tu przyjechać. Jakiś czas temu przepraszałam dziewczyny, które zostawiłam, dzwoniłam do nich. One nie czują żalu, ale ja mam wyrzuty sumienia, chociaż wiem, że Pan Bóg ma moje życie w swoich rękach i wie, po co to wszytko – mówi Agnieszka.

Wolontariuszka wszystkim bardzo dziękuje za modlitwę, troskę i każdy z licznych telefonów. Tuż przed zamknięciem numeru dowiedzieliśmy się, że siostrom i podopiecznym Domu Samotnej Matki udało się ewakuować do Gródka, do którego dotarli w niedzielę 6 marca.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy