Po tej drodze chodzili Maximus vel Gladiator, Marek Winicjusz z Quo Vadis, a może nawet i Neron.
Pielgrzymi z Polski przemierzający już od miesiąca Via Francigena, księża Andrzej Preuss i Grzegorz Puchalski, są naprawdę blisko swojego celu, którym jest grób św. Piotra i św. Jana Pawła II.
W tym tygodniu pątnicy pokonali ostatnią "40-tkę" w swojej drodze do Rzymu. To był trudny, pełen zejść i podejść etap. - Po drodze natrafiliśmy na kamień upamiętniający przemarsz pierwszego oddziału Gwardii Szwajcarskiej, który w 1506 roku dotarł do Watykanu, aby pełnić służbę przy papieżu - opowiada ks. Grzegorz Puchalski.
Na trasie tego etapu znalazło się miasto Bolsena znane ze sławnego męczeństwa św. Krystyny (304 r.) oraz cudu eucharystycznego, który miał miejsce w tutejszym kościele w 1263 r. Podczas Mszy św. sprawowanej przez kapłana wątpiącego w realną obecność Jezusa Chrystusa pod postaciami chleba i wina konsekrowana hostia zaczęła krwawić, zostawiając ślady na korporale i kamiennym ołtarzu. - Cieszymy się, że mogliśmy modlić się w tym miejscu, dziękując Panu Jezusowi za umocnienie naszej wiary w Jego obecność w Eucharystii - wspomina ks. Grzegorz.
Pod koniec etapu pielgrzymów złapał deszcz i zmusił do wyciągnięcia niemal zapomnianych płaszczy przeciwdeszczowych. Przemoczeni dotarli do Montefiascone, miasta, z którego do Rzymu jest dokładnie 100 km. - Ciekawe... przeszliśmy ok. 1000 km. Niby dużo. Ale właśnie zjedliśmy kolację z ludźmi, którzy przeszli ok. 2000, z Holandii i z Wielkiej Brytanii - snuje refleksję ks. Andrzej.