Przez 25 lat istnienia mieli aż 11 proboszczów. - Dziękujemy Panu Bogu za każdego z nich - mówi pani Krystyna.
Wśród pierwszych parafii nowo powstałej - w 1992 roku - diecezji elbląskiej znalazła się wspólnota w miejscowości Kępki. Otrzymała ona za patrona św. Maksymiliana Kolbe, jednego z opiekunów lokalnego Kościoła.
Wydanie dekretu było ostatnim formalnym krokiem kształtującym parafię. Jej podwalin należy szukać jednak już w latach 80. XX w. - Wtedy też nasza wioska należała do parafii Marzęcino. Do Marzęcina od nas jest aż 8 kilometrów. Dość daleko, aby sumiennie chodzić do kościoła - mówi Bernard Pyszka. - Bardzo więc pragnęliśmy mieć własną świątynię choć trochę bliżej, tak byśmy mogli regularnie brać udział w nabożeństwach - dodaje Krystyna Staniucha. Wtedy, dzięki determinacji ks. proboszcza Henryka Kilaczyńskiego, rozpoczęto budowę kościoła filialnego w Kępkach.
Jak wspominają mieszkańcy, ksiądz Henryk najął wówczas majstra, który pokierował pracami. Większość z nich wierni wykonywali własnymi siłami. - Ale ludzie przychodzili na budowę bardzo chętnie. Kiedy było trzeba, użyczali swoich narzędzi, maszyn czy ciągników - opowiada Ryszard Kłobukowski. Większość z wewnętrznej potrzeby serca. - A inni? - pan Bernard uśmiecha się. - Czasy nie były wtedy łatwe. A do księdza Henryka na parafię przychodziły wtedy paczki z Zachodu. Z olejem, serami i różnymi smakołykami. Więc pewnie niejeden przyszedł po to, aby dostać ten zachodni ser.
Zaangażowane były również panie. - Wspomagałyśmy jak mogłyśmy. Najczęściej po prostu nosząc obiady na budowę - mówi pani Krystyna. - Była nawet specjalna lista, aby nie zapomnieć, która z pań dziś gotuje dla pracowników.
Mieszkańcy wspominają, że na każde wezwanie proboszcza stawiało się przynajmniej 15-20 pracowników. Budowa szła więc bardzo sprawnie i latem 1985 roku poświęcił kościół biskup gdański Tadeusz Gocłowski.
Wciąż była to jednak filia. Oznaczało to jedną Mszę Świętą w niedzielę i nabożeństwa od czasu do czasu. Miejscowi chcieli jednak czegoś więcej. - Marzyliśmy o tym, żeby jakiś ksiądz był z nami na stałe. Pisaliśmy listy do biskupa, zbieraliśmy podpisy. Niestety nic się nie zmieniało - wspomina pani Krystyna.