- To był dla nas szok, kiedy zorientowaliśmy się, że ani klinicyści, ani pielęgniarki nie wiedzieli, jak prawidłowo przeprowadzić reanimację - mówi Dawid.
Od kilku lat studenci medycyny z Poznania organizują pomoc dla szpitali misyjnych w Kenii. Dostarczają sprzęt medyczny, przeprowadzają szkolenia dla personelu oraz pracują w placówkach medycznych i szkołach.
W ubiegłym roku Dawid Adamkiewicz z Prabut pomagał w zniszczonym przez trzęsienie ziemi Nepalu. Akcja była autorskim dziełem studentów Collegium Medicum z Bydgoszczy. W tym roku studenci z Poznania rozszerzyli swoją coroczną akcję „Leczymy z misją”. Do swojego grona zaprosili studentów z innych uczelni. Z tej szansy skorzystali Dawid i jego dziewczyna Monika.
- Do Kenii zdecydowało się udać troje z wolontariuszy, którzy rok temu pomagali w Nepalu. Wylecieliśmy z Polski na początku lipca. W projekcie łącznie uczestniczy około 40 osób. Należeliśmy do 13-osobowego zespołu skierowanego do Consolata Mission Hospital w miejscowości Kyeni (Kieni). Wieś ta znajduje się około 50 km od równika, nieopodal Mount Kenya - najwyższego wzniesienia Kenii i drugiego po Kilimandżaro w Afryce - opowiada Dawid.
- Byliśmy częścią sekcji „How KenYa Help You” - mówi Monika Sypniewska. - Przez prawie 6 tygodni udało się nam przeszkolić prawie cały personel placówki z najczęstszych technik medycyny ratunkowej. Pielęgniarki, studenci szkoły pielęgniarskiej, tzw. klinicyści, i lekarze ćwiczyli resuscytację krążeniowo-oddechową na fantomach, które przywieźliśmy z Polski. Poza tym stworzyliśmy pięcioosobowy zespół ratunkowy, „Emergency Team”, zupełną nowość w szpitalu w Kyeni. Ta ekipa ma reagować w sytuacjach zagrożenia życia. Musieliśmy więc przeprowadzić szkolenie z udrożniania dróg oddechowych, obsługi defibrylatora i resuscytacji płynowej. Dzięki przywiezionemu z kraju sprzętowi uruchomiliśmy też małe ambulatorium, czyli pierwsze w historii tego szpitala miejsce, gdzie można spokojnie monitorować parametry życiowe pacjenta, a w razie zatrzymania akcji serca natychmiast przystąpić do reanimacji.
Warunki panujące w kenijskiej służbie zdrowia, podobnie jak w całym kraju, są pełne kontrastów. Wolontariusze wielokrotnie się o tym przekonali.
- Z jednej strony sam budynek szpitala był imponujący - mówi Dawid. Jego zdaniem, w niejednym mieście w Polsce życzylibyśmy sobie takiego. Z drugiej strony - jak mówi - był kiepsko wyposażony i zdecydowanie przepełniony. Szpital prowadzony jest przez Kościół katolicki, który od lat daje Kenijczykom naprawdę dużo. Zapewnia dostęp nie tylko do opieki medycznej, ale też kształci i wychowuje młode pokolenia w wielu założonych przez misjonarzy szkołach. Służba zdrowia jest jednak nadal bardzo niedoinwestowana, dlatego jednym z głównych założeń „Leczymy z misją” jest wysłanie kontenera ze sprzętem medycznym. - W szpitalu, w którym pracowaliśmy, aparat rentgenowskich pochodzi z 1963 r., a pierwszy w historii placówki elektrokardiograf dostarczyliśmy dopiero my. Do tej pory pacjenci wożeni byli na tak proste badanie jak EKG do szpitala oddalonego o 30 km. Wiązało się to każdorazowo z wydatkiem rzędu 130 dolarów amerykańskich! A przecież Kenia jest krajem bardzo ubogim - mówi Dawid.
- W naszym szpitalu pierwszy raz spotkałam się z sytuacją, że pacjenci byli położeni w łóżkach po dwie osoby. Leżeli „na zakładkę”, czyli jeden miał głowę tam, gdzie drugi nogi. Szpital był przepełniony. Dysponuje 250 miejscami, a momentami przyjętych było ponad 300 chorych - wspomina Monika.