Jeden z ostatnich wywiadów, jakiego udzielił ks. Tomasz Browarek.
Zmarły 13 stycznia ks. Tomasz Browarek, proboszcz parafii w Myślicach, przez wiele lat pełnił posługę w elbląskim hospicjum.
Biskup Andrzej Śliwiński powołał go na stanowisko kapelana, a co za tym idzie - duchowego opiekuna osób cierpiących. Sam w swoim życiu również doświadczył wielkiego cierpienia.
O wypadku samochodowym, który bardzo mocno wpłynął na jego życie, opowiedział dr hab. Marcie Kowalczyk w wywiadzie dla miesięcznika osób niepełnosprawnych "Razem z Tobą".
Marta Kowalczyk: Od wypadku minęło już 15 lat. Myśli Ksiądz czasem o tym, co się wydarzyło?
Ks. Tomasz Browarek: Jest świadomość, ale nie wracam do tego. Dużo z tego wypadku nie pamiętam. Pamiętam ten moment, jak widzę samochód przed sobą, a potem obudziłem się już w szpitalu w Nowym Dworze Gdańskim.
Po wypadku długo Ksiądz dochodził do zdrowia. Co w takiej sytuacji, kiedy człowiek jest całkowicie unieruchomiony, przychodzi do głowy?
Długo i niedługo. 10 miesięcy w szpitalu. Kiedy lekarze powiedzieli: „6 tygodni na wyciągu”, pomyślałem - „Nie dam rady tyle wyleżeć” (śmiech). Potem, kiedy zaczęli mnie pionizować, powoli zacząłem siadać na wózek inwalidzki… potem pierwsze kroki o kulach, było widać, że coś się dzieje, idzie ku lepszemu, pojawiła się radość… i ulga - kiedy pierwszy raz sam mogłem skorzystać z toalety.
Nie miał Ksiądz czasem poczucia pewnego „odarcia z godności”?
Odarcia nie, ale pewnego wstydu, zmieszania. Szczególnie podczas mycia. Na początku, żeby się nie wstydzić pielęgniarek, zamykałem oczy. Poważnie.
Jak sobie poradzić z takimi odczuciami, żeby nie zgubić siebie?
Niektórzy myślą, że księży takie sprawy nie dotykają. A tak nie jest. W tej sytuacji pomogła mi modlitwa i przyjaciele. Mogę powiedzieć, że przychodzili mnie odwiedzać w szpitalu ludzie chyba z połowy Elbląga, na pewno z Zatorza. Po operacji przychodziły rodziny osób z hospicjum, pielęgniarki z hospicjum. Było raźniej. Ten czas inaczej mijał. Można było pogadać.
Było dużo czasu na rozmyślanie. Czy nastąpiło jakieś przewartościowanie?
Takich myśli, że mnie to spotkało, nie miałem. Ale przewartościowanie tak. Na wiele rzeczy w życiu patrzę inaczej. Na najprostsze rzeczy patrzy się inaczej. Początek chodzenia na przykład. Kiedy na nowo uczyłem się chodzić, cieszył każdy krok, że człowiek znowu sam może iść. Wtedy zrozumiałem, że to, czy tamto, co uważałem wcześniej za niezbędne, nie jest potrzebne człowiekowi.
Przed wypadkiem był Ksiądz kapelanem hospicjum. Tam codziennie spotykał się Ksiądz i rozmawiał z osobami cierpiącymi i przygotowującymi się na śmierć. Czy doświadczenie własnego cierpienia zmieniło jakoś Księdza perspektywę na te najtrudniejsze przeżycia?
Powiem tak - w hospicjum na początku ludzie odbierają, że to choroba, czyli coś złego. Z perspektywy jednak, jak się dłużej popracuje i popatrzy się na to, na reakcję ludzi, dochodzi się do wniosku, że w niektórych sytuacjach to dar. Człowiek ma taką świadomość, że dostał czas, żeby pewne sprawy w życiu, w rodzinie, poukładać i uporządkować. Miałem taki przypadek, że po 50 latach, mężczyzna poprosił mnie o spowiedź. Jego żona nie mogła w to uwierzyć.
Po wypadku i długotrwałym powrocie do zdrowia nie było można wrócić do pracy w hospicjum?
Przez długi czas mojej nieobecności w hospicjum była potrzebna opieka duchowa. 10 miesięcy to dużo czasu, trzeba było wyznaczyć osobę, która będzie tam posługiwać.