Jeszcze niedawno nawet nie myśleli, żeby wracać do ojczyzny. Po 16 latach spędzonych na emigracji w Londynie zamieszkali w rodzinnej wiosce.
Wyjechali na Wyspy w 2002 roku. Plan był taki, aby popracować tam jedynie kilka miesięcy i zarobić na wymarzone studia z wokalistyki. Zostali jednak w Londynie na ponad 16 lat. Jeszcze rok temu w najmniejszym stopniu temu nie myśleli, że wrócą na stałe do ojczyzny. Pewnego dnia powiedzieli sobie jednak: „rodzina jest najważniejsza” . I to zadecydowało.
- Kiedy patrzymy z perspektywy na te ponad 16 lat, to choć przez większość czasu w ogóle nawet do głowy, by nam nie przyszło żeby wyjechać z Londynu, to można powiedzieć, że ta nasza Polska cały czas nas jakoś wołała - opowiada Magda Dąbrowska. Wraz z mężem mieszkają od około roku w Nebrowie Małym, rodzinnej miejscowości pani Magdy.
Nebrowo Małe liczy sobie w sumie 275 mieszkańców, czyli mniej więcej tyle ile średniej wielkości kamienica na londyńskim Ealingu, gdzie do tej pory przyszło im spędzić całe dorosłe życie.
- Każdy kto był na emigracji wie, że nie jest to wcale lekki kawałek chleba - opowiada Marcin.
- Na początku człowiek podejmuje się jakiejkolwiek pracy, żyje bardzo skromnie, mieszka kątem u znajomego. A nasz wyjazd przypadł na czas jeszcze przed wstąpieniem Polski do Unii Europejskiej, więc nasza sytuacja była bardzo trudna - wspominają małżonkowie. - Żeby móc wyjechać zadłużyliśmy się u rodziny, kiedy wróciliśmy po pierwszych ośmiu miesiącach okazało się, że nie zarobiliśmy nic - uśmiechają się.
I tak z planowanych kilku miesięcy zrobił się rok. - Potem pomyślałem: „no to może jeszcze jeden rok i zarobię na całe studia” - mówi mąż.
Wraz ze zdobyciem lepszej pracy pojawiła się stabilizacja i snucie planów na przyszłość.
- Zaręczyliśmy się, a później pobraliśmy. Tam na świat przyszły nasze dzieci. Miesiące zmieniły się w lata. O studiach zapomniałem, a możliwość powrotu nie pojawiała się w naszych rozmowach - dodaje.
Małżeństwo mówi, że gdyby ktoś jeszcze dwa lata temu powiedział, że wkrótce zamieszkają w małej wiosce nad Wisłą, to by się roześmiali.
- To my byliśmy pierwszymi wśród naszych znajomych, którzy we wszystkich rozmowach odradzali powrót - śmieją się. - Mieliśmy swoje mieszkanko, grupę znajomych, wspólnotę w kościele, a dzieci miały przyjaciół i szkoły. Było nam tam po prostu dobrze - opowiadają.
Czasem przychodziły jednak momenty, co do których rodzina nie podejrzewała jak wielki wpływ będą miały na ich losy. - To były święta i wakacje. Kiedy spotykaliśmy się z rodzicami, a dzieci z dziadkami - wyjaśnia pani Magda. - Wtedy pojawiał się nostalgia, tęsknota za domem i refleksja, że dzieci powinny znać swoich dziadków - opowiada.
- A najgorsze były te święta, gdy nie spotykaliśmy się z rodzinami. I kiedy siedzieliśmy sami przy stole, choć nie mówiliśmy tego na głos, uderzało nas to, że tak chyba nie powinno być - dodaje Marcin. - Początkowo jakoś to zagłuszaliśmy, ale każde następne święta było coraz gorzej.