Ona śpiewała w parafialnej scholi, a on był lektorem. Ślub wzięli tuż po maturze, podczas pieszej pielgrzymki na Jasną Górę.
Sylwia i Robert Abrusiewiczowie są małżeństwem z 20-letnim stażem. Mieszkają w niewielkiej miejscowości Jarnołtowo, w swoim wymarzonym domu, razem z pięciorgiem swoich dzieci: Zuzanną, Karolem, Tobiaszem, Wojciechem i Franciszkiem.
Małżonkowie pochodzą z parafii o bogatym duszpasterstwie. Poznali się w kościele na jednej z Mszy młodzieżowych w czasie, których pełnili posługę - Robert był lektorem, a Sylwia śpiewała w scholi parafialnej. Ślub wzięli w 2000 roku w czasie pielgrzymki na Jasną Górę. Pomimo młodego wieku, oboje mieli wspólny fundament w budowaniu relacji małżeńskiej. - Jedyną pewną rzeczą w naszym życiu była wtedy wiara. Byliśmy w trudnej sytuacji materialnej, ale wszystko postawiliśmy na jedną kartę. Mieliśmy siebie i byliśmy przekonani o naszej miłości - przyznaje Sylwia.
Nie wszyscy wierzyli w pomyślność związku małżeńskiego zawartego tuż po maturze. – Pojawiło się nawet ironiczne stwierdzenie, porównujące nasze małżeństwo do zabawy w rodzinę. Myślę, że dziś takie porównanie jest nieodpowiednie – wspomina z uśmiechem Robert.
Dwa lata po zawarciu związku małżeńskiego przyszła na świat Zuzia. Państwo Abrusiewiczowie pochodzą z rodzin wielodzietnych, dlatego od początku byli otwarci na nowe życie. – Oboje mamy po siedmioro rodzeństwa, dlatego dla nas duża rodzina nie jest czymś obcym. W takich rodzinach dzieci wychowują się razem i uczą się żyć w relacjach – mówi Sylwia. Święty Ojciec Pio zwykł mawiać: "Odwagi! Dzieci to nie gwoździe". To przesłanie znajduje odniesienie w życiu tego małżeństwa.
Małżonkowie mają świadomość obowiązku, jakim jest wychowanie dzieci w wierze katolickiej. - Głoszenie Ewangelii w rodzinie jest fundamentem, z którego rodzi się wiara naszych dzieci. Ja jestem katechetką, a mój mąż szafarzem, dlatego bardziej czujemy tę wielką odpowiedzialność. Musimy być świadkami wiarygodnymi, bo inaczej będziemy dla naszych dzieci drogą odejścia od Kościoła i będą miały wrażenie, że żyją w kłamstwie. Na rekolekcjach możemy udawać, że jesteśmy święci, ale nasza wiara sprawdza się w codzienności, a dzieci są obserwatorami naszego życia - mówi małżonka.
Wspólnym marzeniem obojga był dom z posesją. - Zawsze modliliśmy się w tej intencji i bardzo skromnie prosiłam Pana Boga o dom z małym ogródkiem. Dopiero moja siostra powiedziała mi, żebym nie ograniczała Boga i prosiła o dom z dużym ogrodem - wspomina z uśmiechem Sylwia. - To pokazało, jak mało jest w nas zaufania, a Pan Bóg nie chce dawać mniej, ale zawsze więcej.
Długotrwałe i bezskuteczne poszukiwanie domu sprawiło, że rodzina pogodziła się z myślą o pozostaniu w małym mieszkaniu. - Wtedy zadzwonił telefon i okazało się, że niedaleko jest dom na sprzedaż. Mały ogródek zamienił się w półhektarową działkę, a mały domek zamienił się w duży dom - mówi Sylwia. - Ten dom zawsze podobał się żonie i ilekroć przejeżdżaliśmy obok niego, mówiła jak dobrze byłoby tu mieszkać. Najważniejsze, to zaufać Panu Bogu, także w sprawach finansowych - dodaje Robert.
Dziś cieszą się swoim miejscem, w którym przyjmują dużą rodzinę i przyjaciół. - Coś co wydawało nam się poza naszym zasięgiem, stało się rzeczywistością. Każde przyjęte trudne wyzwania, które się w życiu pojawiają, bardzo owocują. To, co Bóg daje, zawsze jest dobre, a każde przyjęte dobro nagradza łaskami, o które nawet nie śmiemy prosić - podsumowuje Sylwia Abrusiewicz.