Elblążanka nie myśli o powrocie do Polski. Na Ukrainie przede wszystkim się modli.
W Gródku ludzie się modlą. We wspólnej modlitwie uczestniczą osoby różnych wyznań, a także niewierzący. Każdy modli się jak umie, jak czuje. - Tu ludzie czują się zaopiekowani. Księża Oleg i Sergieni, wychowankowie siostry Ewy, bo uczyła ich w szkole, otaczają nas opieką duchową, modlitewną, są naszymi przewodnikami, duszpasterzami - wymienia Agnieszka.
W instytucie jest kilkoro dzieci, które chcą się przytulać, ludzi bardzo niepokoi sytuacja w kraju. Mają jedzenie, a osoby przebywające w mieście zastanawiają się jak pomóc księżom, myślą o tym, czy będą mieli pieniądze na opłacenie rachunków. Szukają optymalnych rozwiązań, żeby im pomóc. Pomaga jeden drugiemu.
Siostry i Agnieszka w rejonie, w którym toczą się ciężkie walki zostawiły współsiostry, przyjaciół, podopiecznych. Ciężko jest jej z tym, bo jest bezpieczna, ma jedzenie i dach nad głową. Alarmy są raz na jakiś czas i wtedy schodzą do piwnic. Sytuacja jest zupełnie inna niż w Korotyczu czy Charkowie.
- Czuję się bardzo rozdarta, bo czuję się tu niepotrzebna. Wydaje mi się, że gdybym była w Korotyczu z dziećmi mogłabym zrobić dla nich coś więcej… Tutaj się modlę, staram się przekazywać wiadomości, organizować pomoc finansową, ale serce mi krwawi, bo trochę czuję się tak jakbym uciekła z Korotycza, chociaż wiem, że siostry mi kazały tu przyjechać. Jakiś czas temu przepraszałam dziewczyny, które zostawiłam, dzwoniłam do nich. One nie czują żalu, ale ja mam wyrzuty sumienia, chociaż wiem, że Pan Bóg ma moje życie w Swoich rękach i On wie po co to wszytko. Pewnie zrozumiem to w czasie najbliższych rekolekcji - mówi Agnieszka.
Wolontariuszka wszystkim bardzo dziękuje za modlitwę, troskę i każdy z licznych telefonów.
W Korotyczu, w Domu Samotnej Matki na pomoc i ewakuację wciąż czekają 44 osoby...