Dwaj iławianie przemierzyli na rowerach prawie 4200 kilometrów, aby dotrzeć do miejsca najsłynniejszych objawień Matki Bożej, po drodze nawiedzając najważniejsze sanktuaria maryjne Starego Kontynentu.
Tę ostatnią pielgrzymkę mężczyźni rozpoczęli od wyjazdu do Gietrzwałdu. Sanktuarium w Polsce, jak mówią tuż „pod nosem”. - Z orędzia Matki Boskiej dotarły do mnie słowa: "Gorliwie odmawiajcie różaniec". Pojawiła się refleksja, co znaczy gorliwie? - pyta pan Wiesław. - Tak, to nie może być sztuka dla sztuki, odmówiłem i mam z głowy, jeśli w ogóle modlę się na różańcu. Tu dziewczynki słyszały słowa Bożej Rodzicielki po polsku, w moim ojczystym języku, którego nie powinienem zaśmiecać. Tak, powinienem odmawiać różaniec. I całą drogę go odmawiałem, dwa razy dziennie.
Kolejnym Sanktuarium było La Salette. Ostatnie 13 km drogi to podjazd, podjazd z tych „innych”.
- Podjazd zajął nam prawie trzy godziny. Gdy mijały nas autobusy, to wsłuchując się w pracę ich silników, można było usłyszeć, odczytać, że zadowolenia nie głosiły - w końcu rowerzyści osiągają upragniony szczyt.
- Cisza, tak przywitała nas wysoko w górach cisza, 1800 m n.p.m. cisza. Jak polubić ciszę? A przecież Bóg najczęściej przychodzi wtedy, gdy chcę go słuchać, musi być cisza. Ale chyba nie słyszałem Boga. Taki wysiłek, tyle potu wylanego i nic - stwierdza W. Darkowski.
- Wytłumaczyłem sobie, że aż tak bardzo to się nie umęczyłem, gdyż to nawet nie połowa pielgrzymki. Dla mnie La Salette to miejsce modlitwy medytacji, to miejsce osobistego, indywidualnego spotkania z Bogiem. Tu trzeba trochę pobyć, aby się wyciszyć, aby wejść w to miejsce.
Lourdes to kolejne miejsce na drodze pielgrzymki. - Coś nie dawało nam tam dojechać. Bardzo szybko dostrzegliśmy kierunkowskaz, którędy mamy jechać, ale jakoś nie mogliśmy. Co chwilę awaria roweru, to duże zmęczenie. A gdy już dojechaliśmy, to okazało się, że z rowerami nie wpuszczają - wspomina pan Henryk. - Ja pomyślałem sobie, że Mojżesz usłyszał: "Zdejmij sandały z nóg, bo to miejsce jest święte". Gdy już znaleźliśmy nocleg i bezpieczne miejsce dla naszych rowerów, udaliśmy się do groty objawień - wspomina pan Wiesław.
Droga prowadząca na plac jest wielkim jarmarkiem, pełno tam kramów, sklepików, gwaru. Z tego trzeba się otrząsnąć, żeby wejść głębiej.
- Wejść do środka, a świat pozostawić poza, świat, który chyba ma za zadanie zagłuszyć wnętrze. Nie odważyłem się dotknąć ścian groty, może dlatego, że była długa kolejka, a może zachowania ludzi wydawały mi się sztuczne. A może powiedziałem sobie, zrobię po swojemu. Patrząc na miejsce objawień, siedząc na ławeczce, odmówiłem różaniec - wzdycha pan Wiesław. Mówi, że wiele osób odmawiało różaniec, słychać go było z każdej strony, w wielu językach .
Ostatnie sanktuarium - Fatima, główny cel podróży. - Po dojechaniu i wjechaniu na plac, siedliśmy na murku i poleciały mi łzy - zdaniem pana Wiesława to były chyba łzy szczęścia, że udało się dojechać. Piękny, duży plac, a miejsce objawień - mała kapliczka, a właściwie zadaszenie miejsca.
Duże sanktuarium jest w innym miejscu. Ogrom ludzi, rozmodlonych ludzi. - Rany…. Jak oni się modlą, całym sobą, widać radość na twarzy i trud codzienności - wspominają pielgrzymi.
W zgodnej ocenie pątników Fatima to jest miejsce, gdzie człowiek dobrze się czuje. - W Fatimie byliśmy dwie pełne doby. Trudno było wyjechać, a gdy wyjechaliśmy, to po parunastu kilometrach musieliśmy wrócić, gdyż pomyliliśmy drogi - śmieje się pan Henryk.
Rowerzyści codziennie uczestniczyli w różańcu, razem z kilkoma tysiącami ludzi. Modlili się nad grobami tych, którzy rozmawiali z Maryją.
Z Fatimy pozostało im jeszcze 200 km do Lizbony. Po przejechaniu 4156 km rowerami, wrócili samolotem do Warszawy, potem pociągiem do Iławy.